W sumie, to
działo się w tym 2018 roku. Może nie zawsze bardzo wartko ale jednak. Czasem
natomiast aż za szybko.
Już samo
życie w Polsce, a zwłaszcza w Krakowie może dostarczyć wielu atrakcji i nawet
dać ci szansę bycia w ich centrum.
Ale przełom
lutego i marca był bardzo przyjemny bo gdy u nas były najtęższe tamtej zimy
mrozy, ja siedziałem sobie w tym czasie w stosunkowo ciepłej Portugalii. No
chyba, że padało to nie było już tak przyjemnie. Zwłaszcza w Porto, coś mogę o
tym powiedzieć. Na pewno chciałbym jeszcze wrócić do Lizbony, żeby się trochę
więcej po niej posnuć, tak jak lubię. Ogólnie jednak wyjazd tam był świetnym
pomysłem i zapoczątkowany zwyczaj zimowych wakacji w miejscu gdzie jest cieplej
niż u nas zamierzamy kontynuować.
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2018/03/portugalia-po-raz-pierwszy.html
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2018/03/portugalia-po-raz-pierwszy.html
Kwiecień –
ten miesiąc oznacza zwykle początek orki zwanej też infantylnie sezonem
turystycznym. Szczegóły specyfiki pracy na Kaukazie Południowym to rzeczy tylko
dla wtajemniczonych i można by o nich napisać książkę „Jak szybko i sprawnie
osiwieć”. To już piąty rok jak próbuję coś tam robić komercyjnie i dziesiąty
odkąd pojechałem tam po raz pierwszy.
Gruzja bez
przerwy się zmienia, nie zawsze na lepsze ale jest to jednak ciągła zmiana.
U mnie,
jeśli chodzi o ten region, także czas już na zmiany.
Nie zmieniają się tylko wszechobecne krowy,
najczęściej ładujące ci się pod auto oraz wrażenie wszechobecnego rozpadu. Już
od dawna mówię, że gruziński rząd powinien wdrożyć, oprócz programów
kompleksowej renowacji miast i dzielnic, także kompleksowy program burzenia
upadłych fabryk i zakładów oraz rekultywacji terenów po nich.
Generalnie, jeśli
chodzi o działalność w Gruzji (i na reszcie Kaukazu też) obowiązuje jedno z
praw murphy'ego: „jeśli coś może się nie udać, nie uda się na pewno”. Albo uda
się ale tylko dzięki twojemu profesjonalizmowi, kontaktom i dziesięciokrotnie
cięższej pracy niż gdzie indziej.
Wszechobecny
rozpad trudniej jest dostrzec w Azerbejdżanie. W latach 90-tych, po upadku ZSRR
państwo to nie doświadczyło aż takiego upadku jak Gruzja. Mimo wszystko. A
ponadto obecnie państwo zainwestowało w… mur. Mur odgradzający główne trasy od
dzielnic nędzy i od rozpieprzających się wsi. Dzięki temu turysta jadąc przez
kraj nie ma możliwości aby je zobaczyć. Tak więc nie poprawimy waszego bytu ale
wybudujemy wam mur żebyście nie kłuli przyjezdnych w oczy. Obrazu dopełnia
blichtr Baku oraz, często kiczowate wykończenie centrów niektórych miasteczek.
Ale co by nie mówić Azerbejdżan po raz kolejny mnie zachwycił, swoją przyrodą,
widokami i jak do tej pory prawie zupełnym brakiem nastawienia na zachodniego
turystę. I oczywiście kuchnią. Bo co by nie powiedzieć Azerowie wiedzą co robić
z mięsem.
Fota zrobiona przez jednego z uczestników
Natomiast w tym roku Azerbejdżan nie zaskoczył mnie już brakiem kawy. Po prostu
wiedziałem, że jej nie będzie i zabrałem z Gruzji.
Armenia
dopiero zaczyna się zmieniać (mam nadzieję), po rewolucji pod przywództwem
obecnego premiera Nikola Paszyniana. Co by nie powiedzieć to krok w dobrym
kierunku – Ormianie odrzucili skostniały i skorumpowany system i co
najważniejsze – stało się to zupełnie pokojowo. Przed tym krajem jednak długa i
ciężka droga, pełna pól minowy i pułapek. Armenia z dwóch stron ma wrogo
nastawionych sąsiadów, do tego jest bardzo uzależniona od Rosji – i gospodarczo
i surowcowo i militarnie. W Giumri, w którym byłem we wrześniu po prostu nagle
przed nosem przejechał mi rosyjski BTR nie wzbudzając niczyjego
zainteresowania. A ja jechałem właśnie przetestować znakomitą restaurację
położoną tuż przy ich bazie – Krasnej Fortecy.
Ale, odnoszę
wrażenie, że drogówka, zarówno w Armenii jak i w Azerbejdżanie dostała prikaz
odpieprzenia się od turystów, co jest jak najbardziej „dobrą zmianą” dla podróżujących po tych krajach. Tzn. jeśli chodzi
o turystów to coś takiego nieśmiało obserwujemy w Azerbejdżanie gdzie raz,
jeden z naszych samochodów ewidentnie złamał przepisy (wyprzedzanie na ciągłej)
i skończyło się to tylko pouczeniem, zaś kontrole na posterunkach YOL (drogówki
– jak w czasach radzieckich umiejscowionych przy trasach na granicach okręgów) kończyły
się tylko zerknięciem na dokumenty. W Armenii zaś, jak przypuszczam, po
rewolucji nie są już tak pewni swego jak dawniej i chyba trochę odpuścili.
Jeździliśmy tam autokarem na gruzińskich numerach i nie zatrzymali nas ani
razu.
Przeżyłem też trzęsienie ziemi w Tbilisi (pierwszy raz świadomie). Bardzo dziwne uczucie. Widzisz jak wielka szafa u moich przyjaciół zaczyna kolebać się na boki i wszystko inne też się telepie. Wiedząc, że nie zdążyłbym uciec z tego trzeciego etażu, po prostu zostałem na łóżku. Jego górna część najwyżej by mnie przykryła dając szansę izolacji i przeżycia.
Zawsze mówiłem, że Gruzja to kraj szczęśliwej krowy i szczęśliwej świni. Oraz wiecznie głodnego psa.
Zarówno psy
jak i koty mają tam jednak podobne podejście do życia jak człowieki. A może na
odwrót.
Ci, którzy śledzą moją stronę i bloga pamiętają zapewne wiosenne protesty w Tbilisi po brutalnej interwencji policji w stołecznym klubie Bassiani. Protestujący, przynajmniej częściowo, postawili na swoim.
Idąc
któregoś razu do kultowego baru Racha w Tbilisi na obiad, zastanawiałem się czy
szefowa mnie już kojarzy. Nie bywam tam może często ale jednak od wielu lat.
Wchodzę, podchodzę do lady chłodniczej i już otwieram usta aby zamówić a
kelnerka chce mi wcisnąć menu (które od niedawna jest nawet w trzech językach),
dziwiąc się, że nie chcę przejrzeć. Szefowa zza tej lady do niej:
- On znaiet.
Zmorą chyba każdego pilota wycieczek, który stara się trzymać godzinowego rozkładu są irańskie cysterny na drodze z Achalciche do Khashuri. Na tej drodze ciężko się wyprzedza a wyprzedzić kolumnę trzech takich pojazdów to już jest masakra. Spóźnienie murowane!
Wprost „uwielbiam” jak turyści z Polski mówią do Gruzinów po polsku, uważając, że skoro ci znają Rosyjski to na pewno ich zrozumieją i strasznie się dziwią, że ci ich nie rozumieją. Otóż, drodzy Polacy, język Rosyjski jest, w tylko niewielkim stopniu podobny do Polskiego i ci Gruzini na pewno was nie zrozumieją. A mówienie do nich po polsku powoli i wyraźnie niczego nie ułatwia i powoduje u biednych Gruzinów co najwyżej jeszcze większe rozwarcie źrenic.
W każdej
dużej restauracji gdzie bywają grupy z Polski, musi oczywiście choć raz
polecieć disco z pola. Ktoś im raz źle doradził i teraz powielają te błędy…
Inna sprawa, że się zwykle wszyscy przy tym świetnie bawią a tylko nieznaczna
część grupy zdradza zażenowanie… Więc jak nas widzą, tak nam puszczają.
Okazuje się, że wystarczy zjechać tylko kilkaset metrów, może kilometr z głównej autostrady aby zobaczyć fantastyczny widok. Trzeba tylko wiedzieć gdzie.
Widok, niestety
na terytoria okupowane.
Taki zaś
sielski obrazek zastaliśmy nad ranem w rejonie stacji metra Varketili. Baniak z
winem jest nasz. Resztki piwa nie. Zapewne jeszcze chwilę wcześniej trwała tam
impreza… ;-)
A każdą wolną chwilę trzeba łapać na odpoczynek. Najlepiej u przyjaciół.
Zamówiliśmy jeepa w jednej z wypożyczalni samochodów w Erewaniu. Kiedyś już z nią pracowaliśmy. Przychodzę odebrać auto i widzę sielski widoczek – w mini ogródku siedzi czterech schabów i grają w karty. Od razu przypomniał mi się znany na wschodzie kawałek: Ja drug, ty drug, my kriminalnyi krug ;-) Samochodu oczywiście nie mieli i zaproponowali inny ale droższy więc im podziękowaliśmy.
Hitem sezonu było kilkukrotne pytanie od turystów o to, skąd tak dobrze mówię po polsku ;-)
Obrazu
dopełniły dwie panie w Batumi, które jak słyszałem wcześniej rozmawiały ze sobą
po polsku. Spytały mnie o coś po rosyjsku. I po rosyjsku otrzymały odpowiedź
mimo, że wiedziałem, że są z Polski ;-)
O tych mniej zabawnych rzeczach nie będę pisał. A bywały i wypadki i różne nierozwiązywalne sytuacje, które trzeba było rozwiązać w czasie od 5 sekund do 5 godzin. Nieprzekraczalnym!
Albo o tym,
że w 42 stopniach bez klimatyzacji nie da się pracować nawet na komputerze bo
pot zalewa ci oczy i nic nie widzisz a do tego kapie na klawiaturę…
Na szczęście dwa razy udało mi się przyjechać do Polski w tym czasie i mniej lub bardziej coś zobaczyć. Przy okazji, albo jadąc gdzieś specjalnie. Wrocław, w którym nie byłem kilkanaście lat bardzo mi się znów spodobał i muszę tam ponownie pojechać bo te pół dnia przed wylotem to było zdecydowanie za mało. Czeremcha – wysiedlona łemkowska wioska w Beskidzie Niskim to był mój cel od dawna i wreszcie się udało. I w dodatku w połączeniu z przejażdżką pociągiem do Medzilaborców.
Po sezonie
zacząłem hamować dopiero teraz, pod koniec grudnia. Bo po przyjeździe do kraju
masa spraw, spotkań i różnych wyjazdów. Ale przede wszystkim kilka dni zaszyty
w pewnym uroczym zadupiu bez jakiegokolwiek zasięgu telefonii komórkowej i
wifi.
W grudniu
trzydniowy weekend w Kijowie pozwolił mi przypomnieć sobie tutejsze klimaty,
odwiedzić znane mi miejsca i zobaczyć nowe w tym jedno bardzo klimatyczne, na
trasie legendarnego (w pewnych kręgach) tramwaju nr 12. Puszcza Wodica, bo o
tym miejscu mówię, to cudowne tereny a sama przejażdżka tym tramwajem jest nie
lada atrakcją.
Kolejny dość
pracowity rok dobiega końca. I znów nie wiem kiedy zleciał…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz