środa, 21 kwietnia 2021

Ulcinj – trochę inna Czarnogóra

 

Na samym „końcu” Czarnogóry, na południu, blisko albańskiej granicy znajduje się to, nieco specyficzne miasto.

Jego historia jest ciekawa i zaczyna się jakoby w V w p n e od założenia osady przez żeglarzy z Kolchidy… Zaraz, zaraz, że co? Znowu Gruzini? ;-) Kolchida, wyprawa po złote runo, argonauci, pamiętacie? Tak, to jakoby ci sami.

Panowali tu i Rzymianie i Bizancjum, w latach 1423-1571 Wenecja a później przez trzysta lat Turcy. W tych czasach wiodącą gałęzią miejscowej gospodarki było… piractwo ;-) Przejmowano statki a ich załogi mordowano lub sprzedawano jako niewolników. Ponoć z tych procederów wyrosło wiele lokalnych fortun. 















Ulcinj to miasto w 70% albańskie, wg różnych źródeł liczba jego mieszkańców waha się od 10 do 24 tysięcy mieszkańców. Ta duża różnica wynika, być może z faktu, że zapewne nie wszystkie szacunki uwzględniają uchodźców z Kosowa, którzy napłynęli tu w latach 1998-99 w wyniku prześladowań i wojny.

Miasto jest klimatyczne, różniące się znacznie w swoim charakterze od innych miast Czarnogóry. Na ulicach słychać głównie albański a z minaretów rozlega się nawoływanie muezina. 














Będąc w mieście koniecznie należy zapuścić się w jego starą część leżącą na wzgórzu, miejscami może nieco zapuszczoną, jednak ze swoimi wąskimi uliczkami tworzy ona wspaniały klimat. Do tego mamy wspaniały widok na zatokę i pozostałą część miasta.

Jak w całej Czarnogórze w mieście smacznie zjemy w jednej z licznych knajpek i restauracji a później możemy wstąpić do jednego z klubów. Miasto posiada też dwie plaże – małą, potwornie zatłoczoną w sezonie znajdującą się w samym centrum oraz dużą znajdującą się na obrzeżach.

Ulcinj budzi wśród turystów różne odczucia – od zachwytu po niechęć jednak uważam, że trzeba to miasto odwiedzić i wyrobić sobie własny pogląd. 












poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Szczawnica

 

Szczawnica w powiecie nowotarskim to znane i cenione uzdrowisko, znane już w XIX wieku. Korzystając z ładnego weekendu postanowiłem się wreszcie tam wybrać po, chyba 15 latach przerwy. Miasteczko, choć nie w pełni odrestaurowane (niektóre obiekty stoją zapuszczone), to jednak kusi swoim wyglądem. Plac Dietla z pijalnią, parki oraz deptak wzdłuż potoku Grajcarek zachęcają do spacerów. 










Wybrałem się tam w czasie lockdawnu, dzięki czemu nie było tam tłumów i zwiedzało się bardzo przyjemnie. Kolejka na Palenicę oczywiście nie działała ale Szczawnica ma dużo innych atrakcji. Zaczynają się tam szlaki turystyczne czy to w Pieniny czy w Beskid Sądecki (choćby z pobliskich Jaworek), więc ci z was, którzy lubią chodzić po górach nie będą się nudzić. 










Przespacerowałem się oczywiście deptakiem w kierunku Czerwonego Klasztoru (w którym bywam dość często a w Szczawnicy jakoś nie), teraz oczywiście przejście graniczne było zamknięte. Idąc tą trasą jak zwykle wspominałem „forsowanie Dunajca” wiele lat temu było takie miejsce gdzie można było przejść do Czerwonego Klasztoru ze Sromowców legalnie – były to czasy nie tylko przed Shengen ale także przed unijne i o swobodnym przekraczaniu granic nie mogło być mowy – tu był taki wyjątek a istniejącej dziś pieszej kładki oczywiście jeszcze nie było. Problem polegał na tym, że trzeba było przejść po dnie dość głębokiej i rwącej rzeki. Schodząc pod koniec lat 90-tych (albo na początku dwutysięcznych) z Trzech Koron postanowiliśmy przekroczyć w ten sposób Dunajec aby napić się słowackiego piwa po całym dniu w górach. Udało się, czemu czujnym okiem przyglądało się dwóch słowackich policjantów i turyści. 








Zachęcać do wyjazdu do Szczawnicy chyba specjalnie nie trzeba i warto pomyśleć o takim wyjeździe.