czwartek, 23 listopada 2023

W zaułkach Szeki

 

Szeki określiłem kiedyś jako miasto z potencjałem.

Szeki - miasto z potencjałem

I to jest prawda bo ten potencjał w nim jest. Trochę prowincjonalny ale jednak. Wspaniałe zabytki i klimat tego miasta robią wrażenie.

Zawsze obiecywałem sobie, że posiedzę tam trochę dłużej, pokręcę się po zaułkach, w których podejrzewałem, że znajdę sporo różnych zabytków, których codzienny masowy turysta nie widzi. Zawsze nie było na to czasu więc tylko najważniejsze miejsca – Pałac Chanów, karawanseraj, uliczka z pamiątkami, kościół w Kisz. 




Zostało mi kilka dni do powrotu do Polski, których nie chciałem spędzać w Baku, pierwotnie planowałem polecieć do Nachiczewana ale nie było już od dawna biletów (dla obywateli Azerbejdżanu są dotowane przez państwo więc się szybko rozchodzą). Trzeba się było tyle nie zastanawiać. Taksówką dotarłem na Centralny Dworzec Autobusowy w Baku, jednak była to sobota, początek weekendu i pół stolicy Azerbejdżanu jechało w swoje rodzinne strony. O bilecie na autobus do Szeki mogłem zapomnieć. Wyszedłem przed dworzec, gdzie stały dzielone taksówki, vany. Zagadałem. Najpierw nie było chętnego aby mnie zabrać, nikt nie jechał do Szeki. Po chwili znalazł się jeden kierowca, który co prawda tam nie jechał ale w tym kierunku więc część trasy miałem zapewnione. Kierowca był niesamowicie grzeczny i uprzejmy choć mówił tylko po azerbejdżańsku. Po dwóch a może więcej godzinach jazdy wysadził mnie na jakimś rondzie, jak się okazało 70 km od Szeki. Po minucie siedziałem już w aucie jakiegoś chłopa, który wiózł mnie do mojego punktu docelowego. Ten na szczęście znał rosyjski więc można się było dogadać. Hotel mam w budynku dworca autobusowego po yevro-remoncie. Administrator mnie melduje, pokazuje co i jak a wprowadzając mnie do pokoju pyta: - będziesz oglądał telewizję? Ja na to, że pewnie nie a on macha ręką i mówi, że i tak są tylko tureckie kanały. I dwa rosyjskie, dodaje po chwili, ale wy Ruskich nienawidzicie tak jak i my. Wyrażał zapewne swoją opinie ale Azerbejdżanie mają co Rosjanom pamiętać.

Ruszam wreszcie na miasto, kupując jednak z wyprzedzeniem bilet na autobus do Baku pomny problemów z dzisiejszego dnia. Wreszcie mam czas aby zapuścić się w boczne uliczki i zaułki. Idąc nimi, już nie tak reprezentacyjnymi i odnowionymi mogę obserwować nielicznych miejscowych przechodniów. Podwórka są przeważnie szczelnie osłonięte bramami. Gdzieś trwa awantura domowa. Klucząc, kierując się nawigacją dochodzę do jednego z meczetów. Niewielki z niezbyt wysokim minaretem, wygląda na nieczynny. 




Trochę większa ulica, kolejny meczet, zabudowania pałacowe, dawna fabryka tkanin. Idę jeszcze w górę bo brukowanej drodze, po której wspina się także miejska marszrutka marki Gazela. 









Tak kręcę się dłuższy czas dużo i często fotografując. Wreszcie ląduję na piwku w zupełnie nie turystycznej knajpce. Na sycący obiad przenoszę się za to do Czalabi-chan, jednej z najlepszych restauracji w mieście. Tak oto miło docieram do wieczora i mojego świeżo wyremontowanego hotelu. Tak też miło i bez napinki spędziłem kolejny dzień, penetrując różne uliczki odchodzące na boki i odkrywając kolejne ciekawe obiekty. Niestety problemy techniczne ze sprzętem sprawiły, iż nie wszystkie zdjęcia się zachowały, z komunikatorów udało mi się odzyskać jedynie ich część. 





Czyżbym miał znowu pojechać do Szeki? ;-)

wtorek, 31 października 2023

Prorok Ilia i nowa stolica świata

 

Świat nadal pełen jest proroków i sekt złożonych z ich wyznawców.

W latach 30-tych XX wieku prorok Ilia rozpoczął wraz ze swoimi wyznawcami budowę osady Wierszalin, mającej być Nową Jerozolimą, centrum świata. Kim był ten samozwańczy prorok, który potrafił pociągnąć za sobą rzesze wiernych?

Eliasz Klimontowicz, bo o nim mowa urodził się prawdopodobnie w 1864 roku w osadzie Grzybowszczyzna niedaleko Krynek na Podlasiu. Był niepiśmiennym chłopem pochodzenia białoruskiego. Na początku XX wieku doznał objawienia we śnie co „potwierdził” mu inny miejscowy myśliciel i „święty”.

Zaczęło się od dzieła budowy cerkwi i to jest zdecydowanie najbardziej udana część działalności proroka. Cerkiew Narodzenia Św Jana Chrzciciela stoi do dziś, właściwie pośrodku lasu i pięknie się prezentuje. Budował ją prorok od 1904 z przerwą na okres wojny światowej i późniejsze problemy ale ukończył około 1930 roku. Na budowie tej cerkwi wyrosła jego sława gdyż okoliczni mieszkańcy zbierali na nią środki, choć według krążących nie tylko po okolicy historii, cerkiew „wyrosła sama”. Dochodziło też do konfliktów z prawosławnych duchowieństwem i częścią wiernych. 





Pod koniec lat 30-tych XX w prorok Ilia rozpoczął nowe potężne przedsięwzięcie – budowę nowej stolicy świata jaką miała stać się osada Wierszalin.

Przemierzam więc sobie polne i leśne drogi do tego centrum świata. Prowadzi mnie nawigacja bo nie mam papierowej mapy i szybko bym się zgubił na nieznanych leśnych drogach i duktach. Wreszcie porzucam samochód i dalej idę pieszo. Dochodzę do dobrze zachowanego choć niezamieszkałego już domu. Wszystko starannie zamknięte i zabezpieczone, ktoś dba o to miejsce. Czy to dom proroka? Nie mam pewności. 



Skręcam w lewo w leśną ścieżkę i po chwili dochodzę do fundamentów katedry proroka – tylko tyle udało się zbudować wyznawcom. 











Kres sekcie i samemu prorokowi położyło wkroczenie Sowietów w 1939 roku. Prorok przepadł bez wieści. Jedna z wersji głosi, że został zesłany do łagru w rejon Irkucka a po odbyciu „kary” dopełnił żywota w domu starców w ZSRR. Inna opowieść mówi, że zastrzeliła go białoruska milicja. Sekta uległa rozproszeniu a z czasem jego wyznawcy wymarli.

O Wierszalinie powstała książka autorstwa Włodzimierza Pawluczuka „Wierszalin. Reportaż o końcu świata”.

czwartek, 19 października 2023

Drohiczyn

 

W trakcie mojej wrześniowej szwędaczki po Podlasiu i Lubelszczyźnie zawędrowałem na chwilę do Drohiczyna. I szybko pożałowałem, że na tym odcinku mojej wędrówki narzuciłem sobie sztywne ramy i prędkie tempo bo jeszcze tego samego wieczoru musiałem być w Białowieży. To, jakże historyczne miasto jedynie liznąłem na szybko a warto poświęcić mu więcej czasu. Jak i całemu Podlasiu!

Rzeczą dla mnie w jakiś sposób fascynującą jest, że nie wszystkim miastom, które niegdyś były ważnymi ośrodkami, w którymś miejscu historii się nie poszczęściło i dziś nie są już tak ważnymi ośrodkami jak niegdyś. Taka historia właśnie jest z Drohobyczem – niegdyś stolicą województwa podlaskiego, dziś siedzibą gminy miejsko-wiejskiej. Ale od początku. Historia grodu sięga wieku XI, Jarosława Mądrego i Rusi Kijowskiej, jednak istniejące w okolicy kurhany świadczą o osadnictwie wcześniejszym. Miasto na skrzyżowaniu szlaków handlowych, ważne dla wspomnianej Rusi, Wielkiego księstwa Litewskiego i wreszcie Korony. Dość powiedzieć, że Daniło Hałycki przyjął w tym mieście insygnia królewskie w rąk papieskiego legata (jedyny król Rusi Kijowskiej) a dla księcia Witolda, brata Jagiełły była to ulubiona siedziba. Miasto kwitło do okresu potopu szwedzkiego. Najechane przez Tatarów a później wojska Rakoczego, podupadło.

Przyjeżdżam tam dobrze po południu. Parkuję blisko kościoła Wniebowzięcia NMP w samym centrum. Ze względu na późną godzinę szybko ustalam priorytety. 



Z Góry Zamkowej w słoneczne dni muszą być cudne widoki, mi jednak trafia się dość szara pogoda. Ale i tak widok na Bug jest naprawdę piękny i dla niego warto tu przyjechać. 








Katedrę Trójcy Przenajświętszej wraz z wolno stojącą dzwonnicą także warto zobaczyć podobnie jak stojącą przy miejskim parku (będącym kiedyś rynkiem), cerkiew św. Mikołaja. 




Co jeszcze warto zobaczyć w Drohiczynie? Bunkry linii mołotowa, dawny klasztor Bernardynek, wyspę Majówkę i pieszą kładkę na nią, przepłynąć promem na drugą stronę Bugu do dawnej Ruskiej Strony. Poświęcić trochę więcej czasu na to miejsce. Ja niestety po szybkim zwiedzaniu zjadłem obiad (pan zasugerował kartacze i to był dobry wybór) i musiałem ruszać dalej, niestety w deszczu, który w tym czasie zaczął padać.

Poczytajcie o historii Drohiczyna bo jest bardzo ciekawa i jeśli będziecie gdzieś w okolicy to zaplanujcie wizytę w tym mieście. I poświęćcie mu więcej czasu niż ja! 


Zobacz więcej


czwartek, 24 sierpnia 2023

Pogórze Przemyskie i Góry Sanocko-Turczańskie

 

A gdzie to w ogóle jest? Takie pytanie najczęściej można usłyszeć gdy wspomni się o tych terenach. W największym uproszczeniu to obszar od Bieszczad do Przemyśla, przy czym warto wspomnieć, że np. Ustrzyki Dolne czy Zalew Soliński nie leżą w Bieszczadach o czym wielu ludzi zapomina. 

Zegar słoneczny w Cisowej

Trasa wg lokalizacji googla jaką pokonaliśmy 


Zawsze starałem się wynajdywać różne niszowe i niepopularne miejsca z dala od ludzi. Kiedyś takie były Bieszczady i nadal można znaleźć miejsca mniej uczęszczane, choć już coraz trudniej. Beskid Niski także staje się coraz bardziej popularny. Przyszedł więc czas na nowe wyzwania ;-) 

O góry Sanocko-Turczańskie ocierałem się nieraz, raz czy dwa razy spędziłem tu bardzo fajny czas więc chciałem więcej. Wreszcie w ostatni weekend lipca 2023 przyszedł czas aby mocniej spenetrować te tereny. Nie załatwia to oczywiście sprawy i nie stawia w żaden sposób przysłowiowej kropki na „i” bo wiem, że jeszcze dużo zostało i wiele miejsc w tym rejonie jeszcze na mnie czeka. Wszak był to tylko weekendowy wypad, połączony dodatkowo ze zwiedzaniem Przemyśla. Ale postanowiłem w tym tekście zaprezentować wam miejsca, które odwiedziłem na przestrzeni wielu lat, bo jak już wspomniałem ślizgałem się po temacie od dawna.

Tym razem bazą wypadową był Przemyśl. Ruszyliśmy więc w sobotnie przedpołudnie zaczynając trasę od zamku w Krasiczynie. Prezentuje się obecnie znakomicie i robi duże wrażenie. Budowla z XVI stulecia z późniejszymi przebudowami, pożarami i grabieżami czyli takie klasyczne polskie dzieje, dziś jest muzeum, hotelem i restauracją. Otacza ją wspaniały park. Zwiedzanie wnętrza sobie podarowaliśmy – wszak nie to było dziś naszym głównym celem. 















Dalej na południowy - wschód drogą krajową numer 28 docieramy do pierwszego przystanku Pogórza – niewielkiego tarasu widokowego Cisowa. I tu zaczyna się nasza przygoda z rozległymi panoramami tych terenów. 







Warto tu wspomnieć, że nie mamy tu do czynienia z czymś tak spektakularnym jak bieszczadzkie szczyty. To zupełnie co innego i zdecydowanie dla innego turysty (nie umniejszając nikomu, bo prawdziwi turyści przecież nadal jeżdżą w Bieszczady, sam też uwielbiam te góry). Tu jest ten spokój i łagodne, częściowo zalesione góry. Pod tarasem widokowym znajduje się słoneczny zegar, zwróćcie uwagę.

Mijając malownicze serpentyny dojeżdżamy do Birczy ale tu prawie od razu odbijamy w lewo i zaraz znów w lewo aby dotrzeć do wieży widokowej na Wzgórzu Chomińskim. Trzeba pochwalić pomysłodawców za te dwa punkty widokowe bo z pewnością uatrakcyjniają te miejsca i przyciągną tu turystów. Wąską asfaltową drogą dojeżdża się do samej wieży. Nie jest wysoka ale wystarczająca aby podziwiać bliższe i dalsze tereny. Obok znajduje się też zadaszona wiata turystyczna. Widoki fajne, oprócz nas jest jeszcze dwóch motocyklistów. 








Oglądamy jeszcze pobliski obelisk ku czci żołnierzy z 1939 roku i polną drogą ruszamy w kierunku Łodzinki. Droga raczej dla trochę wyżej zawieszonych samochodów. Stąd już tylko dwa kroki do lotniska w Arłamowie, które uważam, że zawsze warto odwiedzić, może akurat trafi się coś ciekawego. Niestety nie tym razem, pusto i głucho. 





Ruszamy więc do Posady Rybotyckiej gdzie koniecznie trzeba zobaczyć zabytkową cerkiew obronną pw św. Onufrego – najstarszą cerkiew obronną w Polsce z przełomu XIV i XV wieku. Trawa wokół obiektu jest wykoszona, jednak sama cerkiew jest zamknięta. 




Wracamy nieco do skrzyżowania z drogą na Trójcę – cała dolina Wiaru była kiedyś zamieszkała, dziś można jedynie rozpoznać miejsca gdzie kiedyś były wsie, cerkwiska i stare cmentarze. 




No i trzy wille należące do ośrodka w Arłamowie. 






Byłem tam już kiedyś ale jednak dziwne to uczucie gdy wiesz, że były tam kiedyś (do akcji Wisła) duże wsie a dziś nie ma tam prawie nic, zapomniana dolina rzeki. Mijamy hotel w Arłamowie i kierujemy się do Kalwarii Pacławskiej. Sięgające swoją historią XVII stulecia miejsce kultu i wieś. Z okolic klasztoru roztacza się piękny widok na góry.








Kręcimy się chwilę po obiekcie, wieża widokowa była niestety zamknięta ale i tak z jej posadowienia rozpościera się fajny widok, podobnie jeśli wyjdziemy kawałeczek za tylną bramę. Sama wieś także ma kilka ciekawych drewnianych elementów zabudowy.



Na mapie znajdujemy interesująco wyglądający punkt widokowy za wsią – szczyt Żytne. Aby nie tracić czasu wyjeżdżamy w jego kierunku samochodem. Napotkany po drodze patrol SG informuje nas, że damy radę tam dojechać, jednak zostawiamy samochód gdzieś w 2/3 drogi ze wsi i dalej idziemy pieszo. Super widok, także na góry już po ukraińskiej stronie wynagrodzą wszelki trud. 











Zarówno terenom w rejonie Kalwarii Pacławskiej jak i wszystkim opisanym tutaj warto poświęcić większą uwagę, przeznaczyć weekend lub inne dni w miarę możliwości, na dogłębne spenetrowanie i jakieś wyjście w te nie wysokie góry wyznaczonymi szlakami, dokładniejsze zwiedzenie dostępnych tam zabytków i ciekawych miejsc. Dawne cmentarze pozostałe po wysiedlonych wioskach są tu dobrym przykładem. Ślady dobrze widoczne jak i te nieco zatarte przez czas…


Ostatnim etapem przygody jest zamek Fredrów we Fredropolu, który niestety jest niedostępny i zdjęcie ruinom mogę zrobić jedynie przez ogrodzenie. Czas wracać do Przemyśla aby skorzystać jeszcze z jego wieczornej, weekendowej atmosfery ;-) 

PS

Dobrym miejscem na spacer będzie z całą pewnością dawne szybowisko w Ustianowej, które odwiedziłem w sierpniu 2022 roku. 












Więcej na ten temat tu: 

Więcej ciekawych relacji oraz informacji znajdziecie na FB: 

Zdjęcia pochodzą z lat 2014, 2022, 2023.