czwartek, 23 grudnia 2021

Irbil. W stolicy irackiego Kurdystanu

Kurdowie – jeden z największych narodów nie mających swojego państwa. Jest ich około 30 – 40 mln (źródła są rozbieżne), rzeczywista liczba jest jednak trudna do oszacowania gdyż nie zawsze przyznają się do swojej przynależności etnicznej aby uniknąć kłopotów. Zasadnicza część narodu kurdyjskiego żyje w Iraku, Iranie, Turcji i Syrii. Znaczna diaspora żyje także w Europie zachodniej. Kurdowie nigdy nie mieli lekkiego życia – eksterminowani przez Saddama w Iraku, w Turcji przez miejscowe władze, zupełnie niezależnie od tego kto ją akurat sprawuje, w Syrii po wyniszczającej wojnie z ISIS, atakowani zarówno przez reżim Asada oraz Turcję. Danina krwi jaką złożyli i wciąż składają jest ogromna.

Iracki Kurdystan był od dawna na mojej TOP liście. W życiu trzeba spełniać marzenia, przynajmniej te realne i będące w zasięgu. A że przy okazji udało się jeszcze zaliczyć Irak „właściwy” to tylko na plus (o tym niżej). 


Samolot ląduje w Irbilu, stolicy Autonomii Kurdyjskiej, w nocy. Od razu przy wyjściu z maszyny, w rękawie, pierwsza kontrola paszportów. Kurdyjska służba bezpieczeństwa sprawdza paszporty ze spisem zagranicznych członków Państwa Islamskiego. Słynną czarną książkę, w której oficer sprawdzał nazwiska w czasie kontroli paszportowej zastąpił plik z exela zrzucony na smartfon od razu przy wyjściu z samolotu. Po wejściu do terminala okienko z wizami – czysta formalność – po uiszczeniu 70$ opłaty otrzymujemy wizę (z banknotu 100$ oficer wydaje mi w irackich dinarach, po kursie, dzięki temu mamy od razu trochę miejscowej waluty). Potem kontrola graniczna i celna i można wychodzić ze strefy przylotów. My jednak zostajemy na lotnisku, poszukujemy biura Iraqi Airways gdyż od tego czy kupimy bilet do Bagdadu zależy dalszy plan naszej podróży – czy zwiedzimy także okolice Bagdadu czy tylko Kurdystan. W okienku narodowego przewoźnika irackiego nie ma nikogo i nie ma też żadnego pracownika tych linii na lotnisku. Udaje nam się jedynie dowiedzieć, że rano są dwa loty tych linii więc na pewno ktoś będzie. Zostajemy więc na lotnisku. Zmęczony przeglądaniem internetu układam się wreszcie spać nad ranem, na siedziskach w poczekalni z plecakiem pod głową. Wcześniej jednak znajduję informację o zamachu dronowym na premiera Iraku oraz, że jakoby na Bagdad ciągną wojska, co akurat nie było prawdą ale rzetelność dziennikarska jest na wymarciu i liczy się klikalność. Udaje mi się przespać godzinę czy półtorej. Gdy otwieram oczy jest już jasno a na lotnisku zaczyna się ruch. Poranek oświetlił także wojskową część lotniska, na której znawcy znaleźliby kilka ciekawych maszyn z różnych krajów. Ląduje też ogromny transportowy Rusłan. Odnajdujemy pracownika linii Iraqi Airways. Rezerwacja biletów odbywa się w dość zaskakujący sposób. „Mobilna aplikacja” do zakupu biletów składa się bowiem z kalkulatora, gotówki otrzymanej od nas (w USD), naszych paszportów, pana ze smartfonem oraz komunikatora whatsup ;-) Pan najpierw dzwoni do centrali i pyta czy są bilety. Centrala mu to sprawdza i mówi po ile. On pyta nas czy cena jest ok i czy rezerwujemy. Tak, jest ok. Dzwoni ponownie i rezerwuje. Po chwili otrzymuje potwierdzenia z numerem rezerwacji dla każdego z nas przez znany komunikator. Przesyła te print screeny nam. Procedura zakupu zakończona! ;-) Wieczorem wylecimy więc do Bagdadu! Czas wreszcie wyjść z lotniska i jechać do miasta. Wsiadamy do bezpłatnego autobusu, który dowiezie nas do granicy strefy bezpieczeństwa otaczającej port lotniczy. Tu przesiadamy się w taksówkę, którą jedziemy do centrum, pod cytadelę. 

Aby powiększyć kliknij w zdjęcie 







Trzeba wreszcie zjeść jakieś śniadanie, nabrać sił bo ten dzień będzie intensywny i długi a przynajmniej ja, po nocy na lotnisku przypominam zombi. Najpierw trzeba wymienić pieniądze. Jesteśmy w samym centrum ale nigdzie nie widać kantoru. Kogoś pytamy, pokazuje w którą stronę trzeba iść. Z 50 metrów dalej stoi facet z wózkiem przypominającym te na obwarzanki krakowskie. Ale zamiast nich w szklanej witrynce ma hajs! Wokół kręci się mnóstwo ludzi, są knajpy dla lokalesów oraz olbrzymi kryty bazar. Ale skoro gość wymienia walutę w ten sposób a nie siedzi za kuloodporną szybą z ochroniarzem z kałachem to znaczy, że jest bezpiecznie. Faktycznie, policji i innych formacji mundurowych jest na ulicach pełno. Krążymy trochę zastanawiając się który bar wybrać, wchodzimy też na bazar, akurat w sektorze ze sklepami ze złotem. 








Nie, tutaj nic nie zjemy. Wracamy na ulicę i wybieramy jakąś knajpkę. Z obsługą porozumiewamy się tylko na migi. Wybieramy to co widać na pierwszy rzut oka – szaszłyk. Do tego dostajemy obowiązkowo lawasz ale także ciekawą sałatkę z pokrojonych buraków. Do tego, co jest standardem wszędzie w Iraku, od razu gdy zasiadamy do stołu pojawiają się na nim pół litrowe butelki z wodą. To bardzo praktyczne w tym klimacie. Zaspokoiwszy głód, podładowawszy komórki i skorzystawszy z toalety (na Małysza) ruszamy dalej w miasto. Pamiętam, że zapłaciliśmy około 12 złotych od osoby. Koniecznie trzeba kupić miejscową kartę sim aby mieć łączność i móc sprawdzać na bieżąco wszystko co nam jest potrzebne. Nie ma z tym żadnego problemu. Także u ulicznego sprzedawcy nabywamy kartę ogólno - irackiej sieci komórkowej, pan od razu doładowuje ją z karty - zdrapki, mamy więc i internet mobilny i miejscowy telefon. Wspinamy się na cytadelę. To wokół niej zorganizowane jest całe miasto. Z okolic jej bramy rozpościera się wspaniały widok na centralny plac miasta z fontanną i kopią… Big Bena oraz na ogromny kryty bazar. 
















Twierdza z wewnątrz prezentuje się dużo skromniej niż z dołu, jej znaczna część przechodzi renowację i nie wszystko jest dostępne. Przechodzimy ją do kolejnej bramy na przestrzał i tam naszym oczom ukazuje się widok na drugą część miasta w tym dzielnicę biznesu. 















Wracamy przez twierdzę i za namową jednego z miejscowych, postanawiamy jeszcze odwiedzić znajdujące się tam muzeum tkanin. Jest całkiem ciekawe a przede wszystkim mają tam kawę co wcale nie jest w tych stronach oczywistością (w naszej „śniadaniowni” nie było). 


























Zmęczenie daje o sobie znać więc po zwiedzeniu cytadeli siadamy w bardzo fajnej knajpce pod samą fortyfikacją, umiejscowioną na balkonie na pierwszym piętrze. Pokrzepieni czymś słodkim i kolejną kawą ruszamy dalej. 



















Przez centralny plac z fontannami i repliką Big Bena zagłębiamy się w uliczki i aleje. Mijamy nowoczesne centrum handlowe i kierujemy się do Parku Minaret (właściwie to przylegających do siebie dwóch parków – Minaret i Szanadar). 










Jak na listopad i nasze przyzwyczajenia jest dość gorąco a my jesteśmy po słabo przespanej nocy i z plecakami, co prawda tylko 7 kg ale jednak. Siadamy w kolejnej knajpce w parku nad czymś zimnym a w międzyczasie widzimy, że rusza kolejka linowa idąca nad parkiem. Idziemy więc do jej początkowej stacji aby zobaczyć park i miasto z nieco lepszej perspektywy. 













Wagoniki może najnowsze nie są ale bezpiecznie dowożą nas na drugi koniec parku do wspomnianego minaretu (XII w). 



Tu łapiemy taksówkę by pojechać jeszcze do dzielnicy chrześcijańskiej – Ankawy. Zatrzymujemy się koło Muzeum Asyryjskiego, które zwiedzamy. Wstęp jest darmowy i można tam zobaczyć szereg pamiątek. Warto tu także wspomnieć, że Irbil to jedno z najstarszych miast na świecie – te rejony są zamieszkałe od ponad 8000 lat. Po muzeum trzeba coś zjeść, szukamy więc jakiejś restauracji, co zajmuje nam dłuższą chwilę, gdyż jedna ze znalezionych właśnie się zamyka. Dzielnica nie wydaje się zbyt ciekawa jednak nie mamy zbyt wiele czasu aby po niej krążyć i lepiej się przyjrzeć. Wszędzie przeróżna zabudowa i wszechobecna kabloza. 







Znajdujemy przyzwoitą restaurację, w której w dodatku podają alkohol co nie jest oczywistością w Kurdystanie. Restauracja na poziomie europejskim, rachunek też (ok 100 tyś dinarów tj ok 280 PLN). Taksówka i na samolot. Dotarcie na lotnisko, zarówno w Irbilu jak i Bagdadzie wiąże się z licznymi kontrolami bezpieczeństwa. Na pierwszej strefie kontrola manualna pasażerów a pojazd sprawdza piesek pod kątem materiałów wybuchowych. Na kolejnej strefie trzeba pożegnać taksówkę i w terminalu strefy przejść pierwszą szczegółową kontrolę bezpieczeństwa. Po jej przejściu bezpłatny autobus podwozi was pod terminal. Tam kolejna kontrola (o anty-covidowych nie wspomnę) i dopiero odprawa. Mimo, że lecimy lotem krajowym to musimy przejść kontrolę graniczną. Tu jest trochę wątpliwości czy na wizie wbitej w Irbilu możemy lecieć do Bagdadu ale możemy (to jest nowa regulacja) i po różnych perturbacjach przechodzimy bramki.

I tu zapraszam was do relacji z naszych przygód w Bagdadzie i okolicach https://zewszystkichstron.blogspot.com/2021/11/bagdad-i-okolice-przeamujac-stereotypy.html a ciąg dalszy opowieści z Kurdystanu nastąpił po naszym powrocie z Bagdadu o czym napiszę w kolejnej relacji.