Ten wyjazd był kontynuacją
pomysłu z 2020, kiedy to ruszyłem w podróż wzdłuż granicy z
Ukrainą. Teraz postanowiłem pojechać dużo dalej na północ,
mniej lub bardziej trzymając się granicy z Białorusią.
Od razu
pragnę dodać, że założyłem sobie trochę zbyt ambitny plan w
zbyt krótkim czasie, i że każdy z odwiedzonych rejonów nadaje się
na oddzielny kilkudniowy wyjazd, gdyż tereny te są bardzo
atrakcyjne pod wieloma względami. Uwzględnijcie to planując ew.
wasze podróże w te strony.
Do
Włodawy dojechałem jakoś po południu. Odwiedziłem to co zostało
ze stacji kolejowej i skierowałem się do trójstyku bo on był moim
głównym celem w tym rejonie. Leśną drogą dojechałem nad sam
brzeg granicznego Bugu, mijając tabliczkę informującą o granicy
państwa. Zaparkowałem przy turystycznej wiacie, dobrze mi już
znanej ze zdjęć i filmików w internecie. Słynny słup graniczny o
numerze 001, po drugiej stronie rzeki jego białoruski odpowiednik o
tym samym numerze. Idę na właściwy trójstyk trochę dalej (tak
już całkiem serio to właściwy jest pośrodku rzeki).
GDY KLIKNIESZ W ZDJĘCIE TO ZOBACZYSZ JE WE WŁAŚCIWYCH ROZMIARACH
Bardzo łatwo
poznać gdzie kończy się Białoruś a zaczyna Ukraina – jej
terytorium oddziela podwójna linia zasieków. I trudno się dziwić.
Ale poza tym sielski obrazek, Bug płynie leniwie. Robię sporo zdjęć
– trójstyki granic to dla mnie nieco magiczne miejsca a to dopiero
trzeci jaki odwiedziłem.
Ruszam w kierunku Włodawy, czas
zatroszczyć się o jakiś obiad – jestem tylko o solidnym
śniadaniu zjedzonym jednak wcześnie rano. Jeszcze na leśnym
odcinku drogi z przeciwka napotykam patrol SG. Standardowe pytania,
właściwie luźna rozmowa. Wypytuję jeszcze gdzie skręcić w
kierunku wieży widokowej w Orchówku, okazuje się to banalnie
proste. Wieże widokowe tutaj przeważnie nie są wysokie i mają
specyficzną konstrukcję.
Sielski widok na okolicę i Bug. Wreszcie
czas dojechać do Włodawy. Zostawiam auto na rynku i idę się
pokręcić. Żydowskie kramy stojące pośrodku (czworobok),
synagoga, cerkiew i kościół katolicki. Miły, nieco prowincjonalny
klimat miasteczka zdecydowanie różniący się od tego, który znam
z Małopolski. Kilka klimatycznych uliczek z ciekawą zabudową.
Przyjemne miejsce. Byłem tam w poniedziałek a w weekend
poprzedzający odbył się w mieście Festiwal Trzech Kultur (były
jeszcze widoczne plakaty i dekoracje) i myślę, że usytuowanie
Włodawy w pełni uzasadnia miejsce odbywania się tej imprezy.
Ja
tymczasem zjadłem wreszcie obiad, połaziłem jeszcze po mieście,
dotarłem do dawnego cmentarza żydowskiego, który obecnie jest
parkiem, jedynie z tablicą upamiętniającą miejsce i ruszyłem do
Okuninki – pobliskiego zagłębia miejsc noclegowych nad Jeziorem
Białym. A że było po sezonie to byłem chyba jedynym gościem w
hotelu.
Wypoczęty
ruszam dalej na północ. W wielu miejscach w regionie rozlokowane są
wieże widokowe, z niektórych skwapliwie korzystam aby zobaczyć
więcej. Zjeżdżam też w czasem w boczne drogi w kierunku granicy
bo jestem tu po to aby się pokręcić.
Jednak dociera do mnie
świadomość, że nie wszystko uda się zobaczyć – ciekawych
miejsc jest wiele a ja założyłem, że w tym dniu dotrę już do
Białowieży. Tak więc jedynie krótkie postoje przy co bardziej
atrakcyjnych miejscach, lub takich, o których informacje rzuciły mi
się w oczy, czy to w przewodniku, czy w googl maps czy wreszcie są
po prostu odkryciem po drodze. Z pewnością muszę tu wymienić
drewniany kościół i jego otoczenie w miejscowości Hanna, Kodeń –
wieś z miejską zabudową i długą historią, czy też napotkany
znienacka (wcześniej przeoczyłem informacje o tym miejscu) mizar
tatarski w Zastawku. Zachęcam was do samodzielnego internetowego
eksplorowania tych nazw i tych miejsc, bo nie ma sensu abym tu
przepisywał przewodnik.
Ja
tymczasem dojeżdżam do Terespola, gdzie mam zamiar zobaczyć
fortyfikacje. Twierdza brzeska, jak sama nazwa wskazuje, jest w
Brześciu czyli po stronie białoruskiej. Jednak niektóre forty
wysunięte daleko na przedpole pozostały po naszej stronie granicy w
Terespolu i jego okolicach. Na pierwszy ogień idą koszary obronne
Kobylany. Zaraz przy głównej drodze ładnie odnowiony obiekt.
Kolejny to Fort VII Łobaczew – tu już niestety mamy obiekt
całkowicie zaniedbany a jakże ciekawy.
Zaglądam jeszcze nad
starorzecze Bugu przy granicy i nie ma zmiłuj – trzeba jechać
dalej. Drogą 698 docieram do Pratulina gdzie oglądam sanktuarium i
przyległe tereny. O miejscowości czytałem kiedyś artykuł o tym
jak to Unici bronili swego kościoła przed Prawosławiem, o
trzynastu męczennikach z Pratulina, dlatego zdecydowałem się tu na
chwilę zatrzymać. Władze carskie postanowiły siłą nawracać
Grekokatolików, czemu sprzeciwili się okoliczni mieszkańcy.
Rosyjskie wojsko się nie patyczkowało i otwarło ogień.
Nie
mam pewności czy przeprawa promowa Zaburze – Mielnik działa więc
aby nie tracić czasu jadę do tej ostatniej miejscowości naokoło,
głównymi drogami. To kolejne miejsce, któremu warto by poświęcić
trochę więcej czasu, którego nie mam. Mielnik to bardzo stara
miejscowość z historią sięgającą X – XI wieku. Był kiedyś
ważnym ośrodkiem, odwiedzanym nawet przez koronowane głowy. Jego
historia to dzieje polsko – litewsko – ruskiego pogranicza i
panowania tychże organizmów państwowych. Szutrowymi drogami
docieram do położonej niedaleko miejscowości wieży widokowej,
którą… przy braku czasu jednak można sobie darować. Dużo
ciekawszy jest taras widokowy na miejscową kopalnię kredy, która
wydobywana jest tutaj od lat 20-tych XX wieku. Łąki nad Bugiem,
Góra Zamkowa i ruiny kościoła pod nią.
Bardzo fajne tereny na
powolne, piesze lub rowerowe zwiedzanie, dziś dość senne, w niczym
nie przypomina prężnego ośrodka sprzed wieków i w tym jego
zaleta. Ja jednak mam dziś w planie jeszcze jeden punkt zanim dojadę
do docelowej w tym dniu Białowieży. Drohiczyn, jakże ciekawe i
historyczne miejsce.
Drohiczyn
Pogoda
się pogarsza więc pędzę na Górę Zamkową aby z niej zobaczyć
jeszcze widok na Bug, później katedra, trochę uliczek przy
miejskim skwerze, cerkiew. Trzeba wreszcie coś zjeść więc w samą
porę wchodzę do restauracji. Zaczyna lać. Zamawiam kartacze z
mięsem bo to przecież regionalne danie. Dostaję je z prawdziwymi
domowymi pomidorami malinowymi jakie już coraz trudniej spotkać. W
deszczu dojeżdżam na kwaterę do Białowieży.
Po
śniadaniu wychodzę się pokręcić po miejscowości na zasadzie:
bez planu. Długa prosta, główna ulica prawie zupełnie pusta,
nieodparcie kieruje moje myśli do serialu „Przystanek Alaska”.
Brakuje tylko łosia ale tego widziałem gdzieś przed Hajnówką na
długiej prostej ze dwieście metrów przed moim pojazdem,
niespiesznie i majestatycznie przeciął mi drogę, był ogromny i z
wielkim porożem. Mijam stację kolejową, zamienioną na knajpę ale
akurat w czasie mojego pobytu nieczynną, obieram kierunek na dawną
stację Białowieża Towarowa, choć przyznaję, kieruję się
głównie przeczuciem a nie wiedzą. Idę torami kolejowymi, będącymi
obecnie jedną z tras Białowieskich Drezyn Rowerowych.
W oddali
widzę kościół w Białowieży przypominający nieco obiekt
obronny. Zza drzew widoczna jest także cerkiewna wieża. Będę przy
nich później. Dochodzę do wspomnianej stacji, także zamienionej w
lokal gastronomiczny i hotelowy. Fajny klimat ze skansenem kolejowym
stojącym na torach. Świetne miejsce i świetny pomysł.
Obchodzę
Białowieżę trochę bokiem ale po dwóch dniach jazdy samochodem
mam ochotę sobie połazić. Mijam sporo drewnianych zabudowań,
niektórych z okiennicami, tak charakterystycznych dla Podlasia.
Uliczkami dochodzę do wspomnianego kościoła o naprawdę ciekawej
architekturze przywodzącej na myśl kościoły obronne. Obiekt
zaczął powstawać w 1927 roku. Nadal podziwiam drewnianą zabudowę
robiącą klimat tego miejsca i dochodzę także do wcześniej
wspomnianej ceglanej cerkwi.
Z niej już tylko krok do parku
rozciągającego się wokół dyrekcji Białowieskiego Parku
Narodowego. Obiekt jest nowoczesny i posiada własną wieże
widokową, ja jednak kieruję się do Domu Namiestnika położonego
nad stawem. Budynek powstał w 1845 roku i służył odwiedzającym
Białowieżę wyższym urzędnikom carskim oraz generalicji.
Odpoczywam w parku a ew. zwiedzanie rezerwatu zostawiam sobie na
następną wizytę, która mam nadzieję, nastąpi. Kolejnym punktem
programu jest skansen. Z tego co wiem jest to prywatne
przedsięwzięcie. Bilet w symbolicznej cenie 10 złotych a naprawdę
warto zobaczyć od środka znajdujące się tam wiatraki.
Białowieża
ma fantastyczny klimat i jest to miejsce, które naprawdę warto
odwiedzić na powolne zwiedzanie i relaks.
W
kolejny dzień robię jeszcze szybki objazd po miejscowości i ruszam
w kolejny maraton zwiedzania.
Kieruję się nad Zalew Siemianówka –
sztuczny zbiornik z kolejowym nasypem idącym przez jego środek.
Zaczynam od wieży widokowej na jego południowo – wschodnim krańcu
i jest to… pomyłka. Wieża „widokowa” jest tylko z nazwy, nie
ma z niej żadnego widoku na jezioro z uwagi na wysoki i gęsty
drzewostan. Już lepiej jest z pobliskiego przepustu ale ogólnie
strata czasu. Okolice jednak, jak wszędzie tutaj bardzo klimatyczne,
dla ludzi szukających spokoju. Objeżdżam jezioro dookoła aby
dostać się do grobli, którą chcę się przejechać i obejrzeć.
Gdzieś w rejonie Cisówki głupieje mi nawigacja i wyprowadza wprost
na graniczną zaporę. Zawracam. Szutrami docieram wreszcie do celu,
mam z jednej strony jezioro a z drugiej kolejowy nasyp.
Tracę jednak
sporo czasu a widoki i wrażenia nie są w mojej ocenie warte tyle
czasu.
Jałówka
to miejscowość z miejskim układem architektonicznym, rynkiem,
kościołem, cerkwią i ruinami kościoła św. Antoniego zburzonego
w wyniku działań wojennych w 1941 roku i nigdy nie odbudowanego. Z
jakiegoś powodu to miejsce przyciąga turystów.
Ruszam w kierunku
Mostowlan, boczną drogą wzdłuż granicy. Asfalt szybko się
kończy, zostaje piach i szuter. Na drodze spotykam tylko wojskowe
ciężarówki wzbijające tumany kurzu oraz straż graniczną.
Żałuję, że nie zatrzymałem się choć na chwilę w Mostowlanach,
gdyż jak później doczytałem, wieś ma długą i ciekawą
historię. Sama brukowana droga we wsi wygląda na starszą niż
20-lecie międzywojenne. Następnym razem, mam nadzieję. Ale
docieram do wsi Gobiaty (niegdyś zaścianek szlachecki założony
przez litewskich bojarów Gobiatów), w której obowiązkowym
miejscem do zobaczenia jest słynna graniczna brama kolejowa z
napisem MIR. Tak, przyznaję, dość niszowe miejsca odwiedzam ale w
tym właśnie urok takich wyjazdów.
Nie podchodzę do samej granicy
bo z pewnością ktoś tego miejsca pilnuje i nie ma co chłopaków
niepokoić, podchodzę wystarczająco blisko aby zrobić zadowalające
zdjęcia. Dalej, już asfaltowymi drogami docieram do najbardziej
znanego meczetu w Polsce, w Kruszynianach. Koniecznie trzeba
odwiedzić także pobliski tatarski cmentarz.
W restauracji prawie
naprzeciwko meczetu jadłem chyba jeden z lepszych płowów (pilaw) w
życiu a muszę przyznać, że jestem smakoszem tego dania.
Restauracja może nie jest najtańsza a porcje nie aż tak duże ale
naprawdę warto! Wieś ma początki w I połowie XVI wieku, jednak
znana jest w całej Polsce dzięki osiedleniu tutaj (ale nie tylko
tutaj) Tatarów, którym ziemię tę nadał król Jan III Sobieski w
1679 roku. Obecny meczet zbudowano w końcu XVIII wieku na miejscu
innego opisywanego przez źródła w 1717 roku. Na nocleg docieram do
Krynek – miejsca jeszcze bardziej sennego niż Białowieża. Na
drugi dzień kręcę się po samym miasteczku, w którym doskonale
widać kulturowy miks, ten dawny i ten współczesny. Dwie synagogi,
cerkiew i kościół katolicki. A do tego, centrum miasteczka tworzy
rondo z dwunastoma wyjazdami – Kraków czy Warszawa by się nie
powstydziły.
Ruszam na północ, odwiedzam cerkiew oraz cmentarz w
Jurowlanach. Cerkiew z 1870roku jest murowana, otoczona murem. Jej
drewnianą poprzedniczkę znajdziemy na pobliskim cmentarzu gdzie
służy jako kaplica. Znajdziemy tam groby z różnych okresów,
różnymi alfabetami pisane. Z cmentarza także doskonale widać
ciągnącą się na granicy zaporę.
Co ciekawe, mimo posiadania
dwóch cerkwi wieś zamieszkują katolicy, co jest związane z
wojennymi przesiedleniami dokonywanymi przez władze sowieckie. Jadę
dalej aby zobaczyć malutki meczet w Bohonikach – wszak Kruszyniany
to nie jedyne skupisko Tatarów w Polsce. Na pierwszy rzut oka
przypomina cerkiew, kiedy się jednak przyjrzymy zobaczymy
charakterystyczne dla muzułmanów symbole. Obecna świątynia
pochodzi z roku 1900 a stoi na miejscu starszej z przełomu XVII i
XVIII wieku.
Do środka jednak nie wchodzę, coś się tam odbywa i
nie chcę przeszkadzać. Warto odwiedzić także miejscowy mizar,
największy tatarski cmentarz w Polsce. Zaraz za wsią znajdują się
dość szokujące swoimi rozmiarami wyrobisko piasku i kruszywa.
Wracam
do Krynek bo chcę zobaczyć jeszcze jedno miejsce niedaleko od
miasteczka – Nową Stolicę Świata. O tym miejscu i o samym
proroku Ilii piszę tutaj:
Nowa Stolica Świata
Aby
tam dotrzeć z Krynek dobrze mieć samochód lub rower.
W
Krynkach po sezonie (wrzesień) nawet nie za bardzo jest gdzie zjeść,
muszę więc zadowolić się popołudniowym kebabem. Ale miasteczko
ma swój nieoczywisty urok.
Na
tym kończy się moja przygoda z Podlasiem, mam nadzieję, że nie
ostatnia, bo im więcej przeglądam różnych źródeł tym bardziej
widzę ile jeszcze jest do zobaczenia. Region jest dla mnie z
pewnością odkryciem roku 2023.
PS
Jeśli
obawiacie się jechać w te rejony z uwagi na kryzys graniczny to
zapewniam Was, że jest tam całkowicie spokojnie i bezpiecznie
(oczywiście śledźcie sytuację – na miejscu byłem we wrześniu
2023 a tekst kończyłem w lutym 2024). Całą moją trasę
zaplanowałem mniej lub bardziej wzdłuż granicy, więc oczywiście,
że widać wzmożoną obecność służb, jednak jeśli obawiacie się
punktów kontrolnych na drogach czy tym podobnych utrudnień to nic
takiego nie ma miejsca. Jeśli tylko nie będziecie się kręcić
przy samym pasie drogi granicznej to nikt się wami nie zainteresuje.
A warto pomóc miejscowej branży turystyczno-restauracyjnej bo
kryzys wywołany przez Łukaszenkę uderzył ich mocno po kieszeni.
Zachęcam
Was do odwiedzenia Podlasia!