wtorek, 31 sierpnia 2021

Drohobycz. Nie tylko „Sklepy Cynamonowe”

 

Do Drohobycza na lwowszczyźnie trafiłem nieco przypadkiem, wracając z Karpat. Miasto liczy ponad 70 tyś mieszkańców. Nie za wiele o nim wiedziałem, oczywiście Bruno Schulz, ale o samym mieście za wiele nie czytałem. Tym większe było moje zaskoczenie gdy je zobaczyłem, pobieżnie co prawda, samo centrum, gdyż czas naglił i trzeba było jechać w kierunku granicy.

Zaparkowałem w uliczce przy parku i poszliśmy w kierunku rynku. Placu Rynek, zaznaczam a nie bazaru bo na Ukrainie na bazar mówi się rynok (zresztą jest też w pobliżu).

Już z dalsza rzucała się w oczy charakterystyczna gotycka dzwonnica kościoła św. Bartłomieja a z jej okolic już prosto do Rynku. To duży plac z charakterystycznym ratuszem pośrodku. Trwa zwyczajna przedpołudniowa krzątanina mieszkańców załatwiających sprawy czy to w radzie miejskiej czy w banku, robiących zakupy. 











Bez trudu zobaczycie sobór św. Trójcy, znajdujący się w rozwidleniu ulic odchodzących od Rynku. 



Wokół niego stoją zaś niewysokie kamieniczki ale także blok z lat 60-tych. Wchodzimy w ulicę Mazepy, stoi tu jedna z dwóch synagog, jednak nie wyróżniona żadną tabliczką ale dla średnio wprawnego oka do rozpoznania. Idąc dalej zobaczycie kościół Piotra i Pawła a obok niego okazały budynek uniwersytetu. 




Koniecznie trzeba zobaczyć także Wielką Synagogę, znajdującą się niedaleko. 




Bardzo atrakcyjnym obiektem, który także trzeba zobaczyć jest cerkiew św. Jura, do której już jednak tym razem nie dotarłem.

Po Drohobyczu warto pochodzić niespiesznie, poświęcić na to około pół dnia, pozaglądać w zakamarki, uliczki i zaułki. Bo fajny klimat ma to miasto. 





To tylko niewiele ponad 80 km od Lwowa więc bez problemu można sobie zrobić jednodniową wycieczkę marszrutką lub pociągiem. Warto! Myślę, że tam jeszcze wrócę.