Wyjazd do
Czech już od dawna chodził mi po głowie, wprost proporcjonalnie do tego jak
bardzo wzrastał mój negatywny stosunek do obecnych wydarzeń w Polsce. Zmiana
klimatu była bardzo potrzebna. Początkowo wybierałem się do Ostrawy –
bezpośrednie połączenie autobusowe z Krakowem, można objechać w jeden dzień,
szczególnie, że aż tyle w tym mieście nie ma do zwiedzania. Ale gdy spojrzałem
na mapę to pomyślałem – czemu by nie jechać dalej, na dłużej i przede wszystkim
w ciekawsze miejsce. Wybór padł na prastarą stolicę Moraw – Ołomuniec. Zaznaczyć
tu muszę, że moja znajomość Republiki Czeskiej jest znikoma. Pomijając liczne
wizyty w strefie nadgranicznej – w Czeskim Cieszynie i trochę dalej, oczywiście
w Pradze (ale tylko raz) to reszta kraju jest dla mnie zupełnie nieznana.
Skrzyknąłem kumpli i ruszyliśmy. Samochodem, bo najwygodniej. Ołomuniec leży
zaledwie 120 km od naszej granicy, całość drogi z Krakowa pokonuje się
autostradami, pamiętając o kupnie czeskiej winietki i naklejeniu jej na szybę.
Bo inaczej będzie pokuta.
Dotarliśmy
do hotelu w piątkowy wieczór, zakwaterowanie i w miasto. Zabytkowe centrum
znajdowało się bardzo blisko, kilkanaście minut spacerkiem. Wspaniała
architektura, jeden rynek, drugi rynek, siadamy w knajpie. Kelner mówi po
czesku, my po polsku ale bez większych wpadek dogadujemy się. Gulasz z knedlami
i piwo. Jest ciepło, siedzimy w ogródku. W odchodzącą od rynku uliczkę zjeżdża
się chyba połowa sił straży pożarnej z miasta. Jakaś poważniejsza akcja. Albo fałszywy
alarm. Wieczorne zwiedzanie miasta, klimatyczne uliczki, tylko, że prawie puste…
Za to knajpy dość dobrze obsadzone. Taka czeska specyfika, na co zwrócimy uwagę
także później – mało spacerujących na ulicach mimo ładnej pogody ale knajpy
raczej wypełnione.
Na drugi
dzień ruszamy w okolice: jaskinia w Teplicach Nad Becvą jest całkiem ciekawa i…
ciepła, jak na jaskinię. Miasteczko pełne jest kuracjuszy, nawet na kawę ciężko
gdzieś usiąść bo wszystko zajęte. Ale udaje się. Zamek Helfstyn to duża i
ciekawa budowla, posiada kilka bram i kilka dziedzińców a z wieży roztacza się
fajny widok na okolicę.
Miasteczko Przerów, które także odwiedzamy, ma bardzo ładne
stare miasto opasane fragmentami murów obronnych. Klimatyczne i prawie PUSTE
uliczki. W centrum nie za wiele knajp a tu czas już coś zjeść, wracamy więc do
Ołomuńca. Poza tym wszyscy, łącznie z kierowcą (w mojej osobie) mają już ochotę
na piwko.
Kolejna
knajpa w centrum historycznej stolicy Moraw, znów smaczne jedzenie, po cenach
porównywalnych z naszymi. W powietrzu knajpianym od czasu do czasu pojawia się woń
palonej marihuany. Czechy są chyba ostatnim krajem w UE gdzie wolno palić w
knajpach. Dalsze zwiedzanie miasta, trzeba wreszcie zobaczyć katedrę św.
Wacława, choć z zewnątrz. Po drodze do niej mijamy bardzo klimatyczną spelunkę,
o której za chwilę. Po zobaczeniu katedry i po wysłuchaniu czeskiej poezji ze specjalnego
automatu ustawionego niedaleko niej, wracamy w kierunku rynku jednak ciśnienie
po wypitych wcześniej piwkach zmusza nas do wejścia do wspomnianej spelunki, co
w innych okolicznościach mogło nigdy nie nastąpić. Wrażenia są piorunujące
W niedzielę,
po przedpołudniowym spacerku po mieście (wreszcie za dnia), dość wcześnie
zbieramy się do powrotu.
Republika
Czeska, nie jest wcale powszechnie znana Polakom, mimo że to tak blisko. A to
błąd. Czechy mają dużo do zaoferowania. Duża ilość ciekawych zabytków, góry i
mam wrażenie, inna niż u nas atmosfera, większy luz, mniej spiny. Może to tylko
wrażenia weekendowego turysty ale właśnie takie te wrażenia mam. Sprawdźcie
sami. Dobrze czasami pooddychać czeskim powietrzem. U nas ostatnio strasznie ciężkie.
Z całą
pewnością nie jest to mój ostatni wyjazd do Czech, które warto poznawać, i które
są tak blisko. A do Ołomuńca też z przyjemnością wrócę, choćby po to aby posnuć
się bez celu uliczkami starego miasta.
PS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz