Zwiedzaliśmy
wieczorową porą Ołomuniec – piękne miasto na Morawach, drugie w Czechach pod
względem wielkości historycznej zabudowy. Miasto, trzeba przyznać, bardzo
klimatyczne. Idziemy właśnie podziwiać katedrę gdy zauważamy ciekawą knajpę.
Wygląda jak stara mordownia ale siedzą w niej sami młodzi ludzie. Wracając po
chwili z katedry postanowiliśmy tam wstąpić, zwłaszcza, że ciśnienie na pęcherz
po poprzednich piwach było już znaczne.
Wchodzimy, zajmujemy miejsca, jeden
idzie do baru po piwo. Po chwili wraca z trunkiem i nieco dziwną miną. Okazuje
się, że barmani są tak zbuchani (najarani marihuaną), że nie do końca wiedzą co
się dzieje. Jeden wielki z dredami co chwilę chodzi po knajpie z kuflami piwa i
pyta czy nie trzeba komuś. Do nas podchodzi kilka razy, nieraz w odstępie
trzyminutowym. Rozglądamy się po knajpie – jest niesamowita na swój sposób. Na
ścianach fantazyjne rysunki, niektóre zapewne też rysowane pod wpływem jakiegoś
wspomagacza.
Na stole leży ulotka, z której dowiadujemy się, że dziś będzie w
lokalu koncert charytatywny i bilet kosztuje 50 koron. Nikt od nas niczego nie
zbierał. Zaczyna się wspomniany występ – dość ciężki, mocny czeski rock. Pijemy
drugie piwko, nadal przyglądając się naszym południowym sąsiadom, uważając aby
nie używać słowa „szukać” (sprawdźcie w słowniku co to znaczy po czesku).
Wszyscy zadowoleni, przy piwku, siedzą dyskutują a gdy gra muzyka to słuchają
(rozmawiać się wtedy nie da). W knajpie jest potwornie nadymione – w Czechach w
większości lokali można jeszcze palić. Ciężko mi wyobrazić sobie czeską gospodę
bez kłębów papierosowego dymu. Koncert trwa nadal, my dopijamy piwko i idziemy
dalej „zwiedzać”.
A tak to wyglądało rano ;-)
Knajpa Ponorce
OdpowiedzUsuńW związku z pandemią przeżywają kryzys, grozi im zamknięcie. Mam nadzieję że się jednak wywiną