Zwykle podróżuję
na wschód ewentualnie południe (Bałkany), dlatego tym razem wybrałem się do…
Portugalii czyli kraju wysuniętego najdalej na zachód. W Polsce akurat trwały największe
tej zimy mrozy, za to w Lizbonie było przyjemne +15 stopni. Idealna pogoda na
zimowe wakacje! Tak naprawdę to jakiś czas wcześniej trwały narady i dyskusje
wśród moich przyjaciół, padały kolejne propozycje, po czym upadały, wreszcie
całkiem korzystnie udało się kupić bilety na lot Kraków – Lizbona. Przywitało
nas piękne słońce.
Niewiele
wiem o tym kraju. Oczywiście jakiś przewodnik, oczywiście Internet ale nadal
wiem bardzo mało. Co zwróciło moją uwagę w historii – do 1974 roku panowała tam
dyktatura.
Stolicy
poświęciliśmy popołudnie po przylocie oraz wieczór i cały kolejny dzień. I
czuję niedosyt. Ale tak już mam, że lubię w spokoju powłóczyć się uliczkami,
pozapuszczać w zaułki, poprzyglądać się miastu i jego mieszkańcom. Myślę, że
pełne dwa dni na Lizbonę to absolutne minimum. Idealnie byłoby pobyć tam trzy
dni. A samo miasto? Piękne place, ulice, kręte wąskie uliczki, po których
pomykają zabytkowe tramwaje – jeden z symboli Lizbony. Jednocześnie miasto
wcale nie jest cukierkowe – sporo zaniedbanych lub opuszczonych budynków, niektóre
z zamurowanymi oknami aby nie zagnieździli się bezdomni. Wieczorem na każdym kroku
kupisz marihuanę, haszysz, kokainę. Handlarze zaczepiają i proponują. W różnych
językach.
Sintra, do
której później pojechaliśmy to urocze miasteczko idealne na dwugodzinny spacer
z fajnym centralnym placem oraz górującym nad miastem zamkiem Palacio Nacional
Da Pena oraz murami twierdzy mauretańskiej. Jak już w tą stronę to oczywiście
Cabo Da Roca czyli miejsce najdalej wysunięte w ocean z pięknymi klifami. Myślę,
że jedno z najpiękniejszych miejsc w Portugalii, choć znów, tak mało widziałem…
Drugie
najbardziej znane miasto tego kraju to oczywiście Porto. Znów ciasne uliczki,
góra – dół, trochę problemów z parkingiem. W pierwszy dzień ładna pogoda, więc
zwiedzanie, rejs łódką szlakiem miejskich mostów aż do ujścia rzeki Duero,
przejazd miejskim (piętrowym) autobusem w rejon latarni morskiej i podziwianie
fal rozbijających się o falochrony. Kolejny dzień w Porto był niestety bardzo
deszczowy, przelało nas na stracie do suchej nitki, więc po zakupach
(solidnych) poświęciliśmy się doskonaleniu kulinariów. Były wiec krewetki,
bataty i… kurczak ;-) Do tego sporo białego wina. Po południu wyskoczyliśmy
dosłownie za róg zwiedzić dojrzewalnie porto a wieczorem oddaliśmy się spożywaniu
tego trunku. Dzień, mimo deszczu upłynął nam wiec błogo.
Po trzech
nocach spędzonych w Porto udaliśmy się dalej. Aveiro bardzo nam się spodobało,
przynajmniej mnie. O tej porze roku była to cicha i spokojna mieścinka z bardzo
klimatyczną starówką.
Większym miastem za to jest Coimbra, która przywitała nas
deszczem a właściwie ulewą przeczekaną w samochodzie. Później jednak już było
tylko lepiej. Znów uliczki wspinające się na wzgórza, zabytkowy uniwersytet, kościoły,
widoki ze wzniesienia na miasto. I kolejna znakomita restauracja z bardzo
pomocną obsługą.
Zaś na wieczór dojechaliśmy do Fatimy gdzie w hotelowym pokoju
doszło do cudownego rozmnożenia butelek z winem ;-)
Kolejny
dzień to jeszcze „dozwiedzywanie” Lizbony i nad ranem o nieludzkiej godzinie
wyjazd na lotnisko.
Kilka uwag
końcowo – praktycznych:
Niewiele tak
naprawdę widziałem (np. nie zdążyliśmy już pojechać do Evory) ale to co
widziałem bardzo mi się podobało. Jeśli będę miał taką możliwość to chętnie
wrócę. Podładowanie w cieple akumulatorów w zimie jest, jak widzę mega
potrzebne. W przyszłości chciałbym też pobyć w poszczególnych miejscach bardziej
wybiórczo, bardziej wgryźć się w temat. Dwa – trzy dni w Lizbonie, podobnie w
Porto i ze dwa dni w Coimbrze. To tylko z tego co widziałem.
Byliśmy na
przełomie lutego i marca. Było ciepło, pod warunkiem, że była pogoda. Jak lało
to temperatura spadała do 5 – 8 stopni. Portugalczycy raczej uprzejmi i
uśmiechnięci, pomocni. Żałuję, że nie zapytałem pani w kawiarni w Fatimie skąd zna Rosyjski ;-)
Poruszaliśmy
się wypożyczonym samochodem, po Lizbonie metrem, tramwajem i autobusem. Bilety
do kupienia w automatach przy wejściu do metra. W Porto także jest metro,
częściowo naziemne. Sporo patroli policji, policji municypalnej (w miastach)
oraz Gwardii Narodowej poza miastami i w małych miasteczkach. Nie widziałem
żeby stali w krzakach z radarem ;-)
Autostrady
płatne na bramkach lub przez viatola.
Było poza
sezonem, nie było więc jeszcze bardzo drogo. Najwięcej za obiad w restauracji z
winem na pięć osób zapłaciliśmy 100 euro. Jedzenie bardzo smaczne i dobrej
jakości.
Lizbona chyba - trochę jak Praga - zawsze pozostawia niedosyt. Mam tak jeszcze z Tbilisi. ;)
OdpowiedzUsuńPraga tak ;-)
OdpowiedzUsuńTbilisi mam w nadmiarze ;-)
Ja - jeszcze - nie. :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń