wtorek, 13 marca 2018

Portugalia po raz pierwszy


Zwykle podróżuję na wschód ewentualnie południe (Bałkany), dlatego tym razem wybrałem się do… Portugalii czyli kraju wysuniętego najdalej na zachód. W Polsce akurat trwały największe tej zimy mrozy, za to w Lizbonie było przyjemne +15 stopni. Idealna pogoda na zimowe wakacje! Tak naprawdę to jakiś czas wcześniej trwały narady i dyskusje wśród moich przyjaciół, padały kolejne propozycje, po czym upadały, wreszcie całkiem korzystnie udało się kupić bilety na lot Kraków – Lizbona. Przywitało nas piękne słońce. 

 

Niewiele wiem o tym kraju. Oczywiście jakiś przewodnik, oczywiście Internet ale nadal wiem bardzo mało. Co zwróciło moją uwagę w historii – do 1974 roku panowała tam dyktatura.
Stolicy poświęciliśmy popołudnie po przylocie oraz wieczór i cały kolejny dzień. I czuję niedosyt. Ale tak już mam, że lubię w spokoju powłóczyć się uliczkami, pozapuszczać w zaułki, poprzyglądać się miastu i jego mieszkańcom. Myślę, że pełne dwa dni na Lizbonę to absolutne minimum. Idealnie byłoby pobyć tam trzy dni. A samo miasto? Piękne place, ulice, kręte wąskie uliczki, po których pomykają zabytkowe tramwaje – jeden z symboli Lizbony. Jednocześnie miasto wcale nie jest cukierkowe – sporo zaniedbanych lub opuszczonych budynków, niektóre z zamurowanymi oknami aby nie zagnieździli się bezdomni. Wieczorem na każdym kroku kupisz marihuanę, haszysz, kokainę. Handlarze zaczepiają i proponują. W różnych językach. 




































Sintra, do której później pojechaliśmy to urocze miasteczko idealne na dwugodzinny spacer z fajnym centralnym placem oraz górującym nad miastem zamkiem Palacio Nacional Da Pena oraz murami twierdzy mauretańskiej. Jak już w tą stronę to oczywiście Cabo Da Roca czyli miejsce najdalej wysunięte w ocean z pięknymi klifami. Myślę, że jedno z najpiękniejszych miejsc w Portugalii, choć znów, tak mało widziałem… 





















Drugie najbardziej znane miasto tego kraju to oczywiście Porto. Znów ciasne uliczki, góra – dół, trochę problemów z parkingiem. W pierwszy dzień ładna pogoda, więc zwiedzanie, rejs łódką szlakiem miejskich mostów aż do ujścia rzeki Duero, przejazd miejskim (piętrowym) autobusem w rejon latarni morskiej i podziwianie fal rozbijających się o falochrony. Kolejny dzień w Porto był niestety bardzo deszczowy, przelało nas na stracie do suchej nitki, więc po zakupach (solidnych) poświęciliśmy się doskonaleniu kulinariów. Były wiec krewetki, bataty i… kurczak ;-) Do tego sporo białego wina. Po południu wyskoczyliśmy dosłownie za róg zwiedzić dojrzewalnie porto a wieczorem oddaliśmy się spożywaniu tego trunku. Dzień, mimo deszczu upłynął nam wiec błogo. 


















Po trzech nocach spędzonych w Porto udaliśmy się dalej. Aveiro bardzo nam się spodobało, przynajmniej mnie. O tej porze roku była to cicha i spokojna mieścinka z bardzo klimatyczną starówką.








Większym miastem za to jest Coimbra, która przywitała nas deszczem a właściwie ulewą przeczekaną w samochodzie. Później jednak już było tylko lepiej. Znów uliczki wspinające się na wzgórza, zabytkowy uniwersytet, kościoły, widoki ze wzniesienia na miasto. I kolejna znakomita restauracja z bardzo pomocną obsługą. 









Zaś na wieczór dojechaliśmy do Fatimy gdzie w hotelowym pokoju doszło do cudownego rozmnożenia butelek z winem ;-)
Kolejny dzień to jeszcze „dozwiedzywanie” Lizbony i nad ranem o nieludzkiej godzinie wyjazd na lotnisko.
Kilka uwag końcowo – praktycznych:
Niewiele tak naprawdę widziałem (np. nie zdążyliśmy już pojechać do Evory) ale to co widziałem bardzo mi się podobało. Jeśli będę miał taką możliwość to chętnie wrócę. Podładowanie w cieple akumulatorów w zimie jest, jak widzę mega potrzebne. W przyszłości chciałbym też pobyć w poszczególnych miejscach bardziej wybiórczo, bardziej wgryźć się w temat. Dwa – trzy dni w Lizbonie, podobnie w Porto i ze dwa dni w Coimbrze. To tylko z tego co widziałem.
Byliśmy na przełomie lutego i marca. Było ciepło, pod warunkiem, że była pogoda. Jak lało to temperatura spadała do 5 – 8 stopni. Portugalczycy raczej uprzejmi i uśmiechnięci, pomocni. Żałuję, że nie zapytałem pani w kawiarni  w Fatimie skąd zna Rosyjski ;-)
Poruszaliśmy się wypożyczonym samochodem, po Lizbonie metrem, tramwajem i autobusem. Bilety do kupienia w automatach przy wejściu do metra. W Porto także jest metro, częściowo naziemne. Sporo patroli policji, policji municypalnej (w miastach) oraz Gwardii Narodowej poza miastami i w małych miasteczkach. Nie widziałem żeby stali w krzakach z radarem ;-)
Autostrady płatne na bramkach lub przez viatola.
Było poza sezonem, nie było więc jeszcze bardzo drogo. Najwięcej za obiad w restauracji z winem na pięć osób zapłaciliśmy 100 euro. Jedzenie bardzo smaczne i dobrej jakości.

4 komentarze:

  1. Lizbona chyba - trochę jak Praga - zawsze pozostawia niedosyt. Mam tak jeszcze z Tbilisi. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Praga tak ;-)
    Tbilisi mam w nadmiarze ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń