Jestem Wam
niewątpliwie winien wyjaśnienia, dlaczego w ubiegłym, 2017 roku było tak mało
publikacji. I co się ze mną działo. Ci, którzy uważnie śledzą moją stronę na
fejsbuku wiedzą, że byłem dużo w drodze i mnóstwo czasu siedziałem na
Zakaukaziu. Co tu dużo mówić, zarabiałem jakieś tam pieniądze. Jednak ogrom
tego wszystkiego, ciągłe, powtarzalne przemieszczanie się po tych samych
trasach, uwierzcie mi, jest cholernie męczące i nużące i w żaden sposób nie
nastraja do pisania. Jednocześnie zachodzi masa sytuacji, które wartałoby
opisać, poznajesz nowych ludzi, słyszysz ich różne historie, jednak nawał
obowiązków i specyfika funkcjonowania na tym obszarze, konieczność dopilnowania
wszystkiego osobiście (bo jak nie to coś spierdolą) odbiera ci radość życia,
chęć pisania i co za tym idzie uciekają ci z głowy różne naprawdę ciekawe
tematy. Przemierzając w te i z powrotem samotnie lub z grupami Gruzję, patrząc
jak za każdym razem ta cholerna marszrutka z Kutaisi do Tbilisi zatrzymuje się
przy którymś barze w rejonie przełęczy czyli w pół drogi, doszedłem kiedyś do
wniosku, że te cholerne brzydkie bary są taką współczesną formą dawnych
karawanserajów, w których zatrzymywali się podróżni w minionych czasach.
Przy
każdym z tych barów stado psów gotowych się z tobą zaprzyjaźnić jeśli tylko
dasz im coś do jedzenia. A czasem jeśli tylko je pogłaszczesz. Psy i koty w
Gruzji są bardzo spragnione czułości i przyjaznego kontaktu z ludźmi. A po
około 15 minutach marszrutka rusza dalej wyprzedzając na trzeciego co nie robi
już na mnie żadnego wrażenia. Przeboje w busach są różne – częsta jest rosyjska
popsa – prymitywna jak nasze disco polo, czasem fajna muzyka gruzińska,
rzadziej zachodnie hity. Czasem zdarza się też klasyk:
I tak
funkcjonowałem sobie od polowy kwietnia do początku listopada, z krótką przerwą
w lipcu. Ale przez ten czas, mając chwilę wolnego byłem także dwa razy w
Azerbejdżanie, w czerwcu, penetrując ten ciekawy kraj jeepem oraz na początku
października, penetrując pieszo różne zaułki Baku.
Temu krajowi ropy i gazu
poświęciłem już dwa teksty na blogu ale jestem świadom, że tematów jest
znacznie więcej. W październiku, już zmęczony sezonem, pojechałem do Baku na
kilka dni i doszedłem do wniosku, że to świetny pomysł i że wśród azerskiego
blichtru znakomicie odpoczywają oczy od wszechobecnego gruzińskiego rozpadu, że
o Armenii nie wspomnę.
Nawet jeśli to jest tylko na pokaz a część budynków jest
wydmuszką. W Gruzji jeszcze w czasach Miszy Sakaszwilego wdrożono program
kompleksowej renowacji miasteczek i dzielnic dużych miast – bez tego
kilkadziesiąt lat zaniedbań w czasach sowieckich straszyłoby nadal. Ale często
jest tak, że odnowione jest tylko reprezentacyjne miejsce a wystarczy zajrzeć
za róg aby zaatakował nas widok często potwornego syfu. Gruzja powinna wdrożyć
jeszcze jeden program – kompleksowego burzenia i rekultywacji terenu po upadłych
zakładach przemysłowych i kołchozach, które aż biją po oczach. Azerbejdżan w
latach 90-tych aż tak upadłym państwem nie był więc i mimo wojny o Karabach a
przede wszystkim dzięki zasobom ropy i gazu wygląda dużo lepiej, nawet na
prowincji a przynajmniej to czego oczy widzieć nie powinny, skrywają mury
wybudowane często wzdłuż dróg.
Parki
narodowe w tym nadkaspijskim kraju zwiedza się jeepem, podziwiając zwierzynę
hasającą wśród kiwoków czyli urządzeń pompujących ropę. W parku narodowym. Wygląd pól
naftowych robi dość przytłaczające wrażenie, czego dopełniają plamy ropy po
samoistnych przesiąkach lub zaistniałych awariach.
Ale
Azerbejdżan to także bardzo ciekawe krajobrazy i wspaniała kuchnia, której nie
mogliśmy się nachwalić mimo, że już pękaliśmy w szwach. A więc więcej
kulinarnych naleciałości uzbeckich, irańskich, tureckich.
Sadż ;-)
Jednym z największych
zaskoczeń w tym kraju był brak kawy. Właściwie poza Baku trudno było napić się
dobrej kawy a właściwie jakiejkolwiek. Dla mnie to była tragedia. Drugim
zaskoczeniem była bardzo niska znajomość rosyjskiego wśród mieszkańców
prowincji. W Gruzji, nie mówiąc o Armenii prawie wszędzie dogadasz się po
rosyjsku. W Azerbejdżanie przeważnie tylko w Baku i czasem z kimś jeśli chodzi
o interior.
Ten
muzułmański, jakby nie było kraj, produkuje całkiem przyzwoite wino –
dotarliśmy do jednego z hoteli położonego pośrodku winnicy.
Do praw Islamu mają
raczej luźne podejście, niektóre kobiety chodzą w chustach. Jedynie w
miejscowości Nardaran panują wręcz fundamentalistyczne nastroje o czym mogłem
się przekonać ponad siedem lat temu gdy tam byłem.
Dziś co
widzieliśmy, miejscowość ta jest poniekąd odcięta – na drogach dojazdowych
stoją posterunki policji a wszyscy wjeżdżający i wyjeżdżający są kontrolowani.
W czerwcu w
Azerbejdżanie odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc. Przejechaliśmy całą wschodnią
część kraju poczynając od Baku i półwyspu Apszeron, rejonu granicy z
Dagestanem, aż po granicę z Iranem. Widziałem już na maszcie irańską flagę po
drugiej stronie granicy. Ech… gdyby nie wizy…
Tak w dużym
skrócie upłynęła mi znaczna część 2017, zdominowana przez Zakaukazie. Ale przez
to oprócz krótkiego wypadu w styczniu na Zakarpacie, nie byłem właściwie wcale
na mojej ukochanej Ukrainie, nie licząc jeszcze śniadania w Kijowie podczas
lotu do Armenii, nie wybrałem się na Bałkany a zwłaszcza do mojej ulubionej
Bośni i Hercegowiny czy Czarnogóry, nie wróciłem do odkrycia roku 2016 czyli
Rumunii, do wyluzowanych Czech i w wiele innych miejsc, w które chciałbym
pojechać. Powiecie coś za coś – oczywiście. Ale co by nie mówić – na Zakaukaziu
świat się nie kończy.
Ten rok
zapewne będzie podobny…
Trochę podobne te nasze europejskie fascynacje. ;)
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak wydaje ;-)
Usuń;)
Usuń