W jednym ze swoich felietonów Marcin
Meller opowiadał o fascynacji, jaką zawsze budziło w nim przekraczania granic
państw, o pewnej „magii” tej czynności. Mam podobne odczucia jak on. Granice
zawsze były dla mnie czymś ciekawym, czymś co mnie ciągnęło. W latach 80-tych
już samo przebywanie w Piwnicznej, która jest strefą nadgraniczną i podglądanie
patroli WOP z psami i kałachami wychodzącymi na patrol linii granicznej było
dla mnie czymś nie lada atrakcyjnym. Kiedyś granica to był cały ceremoniał.
Nawet przekraczając banalną granicę polsko – słowacką czuło się ten dreszczyk
emocji, najpierw czy się Słowacy do czegoś nie przyczepią a czepiać się lubili
a potem w drodze powrotnej aby nasi celnicy nie przyczepili się lub wręcz nie
znaleźli „nadprogramowego” alkoholu wiezionego do kraju. Już w technikum
jeżdżąc z kumplem po Słowacji, Czechach, Austrii i Węgrzech zawsze był ten
dreszcz emocji – kiedyś za tylnymi siedzeniami w mojej skodzie 105 ( jakoś w
połowie lat 90-tych) przemycaliśmy dwa dwudziesto litrowe kanistry z benzyną na
własne potrzeby – u nas była sporo tańsza a kasy za dużo nie było. Celnik
węgierski na granicy z Austrią zagląda nam do tego schowka i… nic nie mówiąc
kazał nam jechać dalej. Musiał widzieć te kanistry ;-)
Dziś będąc w strefie Schengen
korzystamy z dobrodziejstw wynikających z tej umowy, możemy granicę przekraczać
nie tylko na przejściach ale także w każdym punkcie „zielonej” granicy. Granice
spowszedniały i przestały być czymś wyjątkowym, budzącym ten dreszczyk emocji.
Nie trzeba paszportów a w związku z tym nie przybywa też nowych trofeów z
podróży w postaci granicznych pieczątek.
Często wyjeżdżam poza Unię więc
nie zapomniałem jak wygląda prawdziwa granica. Różne są to granice. Czasem
tylko „na sztukę” jak wiele granic na Bałkanach, gdzie np. w Neum bośniaccy
policjanci widząc polskie paszporty przeglądają je tylko dla zasady, nawet nie
przeciągając przez czytnik, mimo, że poprzedzający nas samochód Chorwatów
sprawdzili bardzo dokładnie. Granica polsko – ukraińska to nadal najczęściej
jakiś przerost formy nad treścią gdzie często stoi się horrendalnych kolejkach
a zwłaszcza kursowe autobusy Lwów – Przemyśl nasi celnicy potrafią rozkręcić
prawie na części pierwsze poszukując kontrabandy, zresztą najczęściej zasadnie.
Swego rodzaju magicznym
miejscem jest dla mnie Kremenaros – szczyt góry w Bieszczadach gdzie schodzą
się trzy granice: polska, słowacka i ukraińska.
Jeszcze kilka lat temu wjeżdżając do Czarnogóry pogranicznicy sprawdzili mi
wszystkie możliwe dokumenty z dowodem rejestracyjnym włącznie. Teraz raczej już
odpuścili. Za to zawsze przekraczając granicę bośniacko – chorwacką w Starej
Gradiszce mój paszport jest starannie oglądany a zdjęcie uważnie porównywane z
moją facjatą. Pewnie boją się wpuścić al – kaidę z Bośni ;-) Gdy Chorwacja jeszcze nie była w UE wracając z
Bałkanów pierwszą granicą Schengen była ta z Węgrami. Celnik pyta: - cigarety?
Rakija? A ja ze spokojem odpowiadam kręcąc głową: - Nie. Dobrze, że nie wnikał
bo jak auto podskoczyło na nierównościach to z bagażnika dobiegał wesoły stuk
szkła.
Specyficzną, ale na plus
granicą jest granica gruzińska. Zwykle mili policjanci bez żadnych problemów
przepuszczają na swoje terytorium, a na lotnisku w Kutaisi dodatkowo mówią po
polsku „witamy w Gruzji”. Gruzińska policja jest bardzo profesjonalna i
korzysta z szeregu technicznych bajerów. Ormiański naczelnik służby celnej w
Bawrze na granicy gruzińsko – ormiańskiej wydając nam wizę, która była jeszcze
wtedy potrzebna, po wykonanej przez siebie żmudnej pracy nanoszenia druków wiz
do naszych paszportów, zaproponował wszystkim po papierosku mimo wiszącego w
jego biurze wielkiego znaku zakazującego palenia. A ponieważ strasznie się
rozlało to wysłał tylko mnie z paszportami pozostałych do pograniczników aby
wbili pieczątkę, szto by wy nie pramokli. Zaś wracając raz z Gruzji przez Kijów
na lotnisku Borispol pogranicznik mówi do mnie: - a co tam Polacy robili w
Gruzji? Pogadaliśmy sobie chwilę o gruzińskim winie.
Zaś na granicy z Azerbejdżanem pociąg
otoczyli żołnierze a my zastanawialiśmy się jak to będzie bo mimo, że mieliśmy
już wizę to mieliśmy też w paszportach wizy armeńskie co robiło z nas
automatycznie podejrzanych. Ale kontrola przeszła bezboleśnie, do łez prawie
rozbawił mnie koleś z detektorem do wykrywania skażeń jaki pamiętam jeszcze z
lekcji przysposobienia obronnego. Szukał bomby atomowej ;-) Inną ciekawostką
było przekraczanie granicy Górskiego Karabachu – para-państwa nie uznawanego
przez nikogo ale tu też nie było żadnych problemów.
Tak więc różnie to bywało na
tych granicach i lekki dreszczyk nie raz był na plecach.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń