czwartek, 18 stycznia 2018

Spóźnione podsumowanie roku

Jestem Wam niewątpliwie winien wyjaśnienia, dlaczego w ubiegłym, 2017 roku było tak mało publikacji. I co się ze mną działo. Ci, którzy uważnie śledzą moją stronę na fejsbuku wiedzą, że byłem dużo w drodze i mnóstwo czasu siedziałem na Zakaukaziu. Co tu dużo mówić, zarabiałem jakieś tam pieniądze. Jednak ogrom tego wszystkiego, ciągłe, powtarzalne przemieszczanie się po tych samych trasach, uwierzcie mi, jest cholernie męczące i nużące i w żaden sposób nie nastraja do pisania. Jednocześnie zachodzi masa sytuacji, które wartałoby opisać, poznajesz nowych ludzi, słyszysz ich różne historie, jednak nawał obowiązków i specyfika funkcjonowania na tym obszarze, konieczność dopilnowania wszystkiego osobiście (bo jak nie to coś spierdolą) odbiera ci radość życia, chęć pisania i co za tym idzie uciekają ci z głowy różne naprawdę ciekawe tematy. Przemierzając w te i z powrotem samotnie lub z grupami Gruzję, patrząc jak za każdym razem ta cholerna marszrutka z Kutaisi do Tbilisi zatrzymuje się przy którymś barze w rejonie przełęczy czyli w pół drogi, doszedłem kiedyś do wniosku, że te cholerne brzydkie bary są taką współczesną formą dawnych karawanserajów, w których zatrzymywali się podróżni w minionych czasach. 


Przy każdym z tych barów stado psów gotowych się z tobą zaprzyjaźnić jeśli tylko dasz im coś do jedzenia. A czasem jeśli tylko je pogłaszczesz. Psy i koty w Gruzji są bardzo spragnione czułości i przyjaznego kontaktu z ludźmi. A po około 15 minutach marszrutka rusza dalej wyprzedzając na trzeciego co nie robi już na mnie żadnego wrażenia. Przeboje w busach są różne – częsta jest rosyjska popsa – prymitywna jak nasze disco polo, czasem fajna muzyka gruzińska, rzadziej zachodnie hity. Czasem zdarza się też klasyk:
I tak funkcjonowałem sobie od polowy kwietnia do początku listopada, z krótką przerwą w lipcu. Ale przez ten czas, mając chwilę wolnego byłem także dwa razy w Azerbejdżanie, w czerwcu, penetrując ten ciekawy kraj jeepem oraz na początku października, penetrując pieszo różne zaułki Baku. 
Temu krajowi ropy i gazu poświęciłem już dwa teksty na blogu ale jestem świadom, że tematów jest znacznie więcej. W październiku, już zmęczony sezonem, pojechałem do Baku na kilka dni i doszedłem do wniosku, że to świetny pomysł i że wśród azerskiego blichtru znakomicie odpoczywają oczy od wszechobecnego gruzińskiego rozpadu, że o Armenii nie wspomnę. 

Nawet jeśli to jest tylko na pokaz a część budynków jest wydmuszką. W Gruzji jeszcze w czasach Miszy Sakaszwilego wdrożono program kompleksowej renowacji miasteczek i dzielnic dużych miast – bez tego kilkadziesiąt lat zaniedbań w czasach sowieckich straszyłoby nadal. Ale często jest tak, że odnowione jest tylko reprezentacyjne miejsce a wystarczy zajrzeć za róg aby zaatakował nas widok często potwornego syfu. Gruzja powinna wdrożyć jeszcze jeden program – kompleksowego burzenia i rekultywacji terenu po upadłych zakładach przemysłowych i kołchozach, które aż biją po oczach. Azerbejdżan w latach 90-tych aż tak upadłym państwem nie był więc i mimo wojny o Karabach a przede wszystkim dzięki zasobom ropy i gazu wygląda dużo lepiej, nawet na prowincji a przynajmniej to czego oczy widzieć nie powinny, skrywają mury wybudowane często wzdłuż dróg.
Parki narodowe w tym nadkaspijskim kraju zwiedza się jeepem, podziwiając zwierzynę hasającą wśród kiwoków czyli urządzeń pompujących ropę. W parku narodowym. Wygląd pól naftowych robi dość przytłaczające wrażenie, czego dopełniają plamy ropy po samoistnych przesiąkach lub zaistniałych awariach. 




Ale Azerbejdżan to także bardzo ciekawe krajobrazy i wspaniała kuchnia, której nie mogliśmy się nachwalić mimo, że już pękaliśmy w szwach. A więc więcej kulinarnych naleciałości uzbeckich, irańskich, tureckich. 
Sadż ;-) 

Jednym z największych zaskoczeń w tym kraju był brak kawy. Właściwie poza Baku trudno było napić się dobrej kawy a właściwie jakiejkolwiek. Dla mnie to była tragedia. Drugim zaskoczeniem była bardzo niska znajomość rosyjskiego wśród mieszkańców prowincji. W Gruzji, nie mówiąc o Armenii prawie wszędzie dogadasz się po rosyjsku. W Azerbejdżanie przeważnie tylko w Baku i czasem z kimś jeśli chodzi o interior.
Ten muzułmański, jakby nie było kraj, produkuje całkiem przyzwoite wino – dotarliśmy do jednego z hoteli położonego pośrodku winnicy. 



Do praw Islamu mają raczej luźne podejście, niektóre kobiety chodzą w chustach. Jedynie w miejscowości Nardaran panują wręcz fundamentalistyczne nastroje o czym mogłem się przekonać ponad siedem lat temu gdy tam byłem.
Dziś co widzieliśmy, miejscowość ta jest poniekąd odcięta – na drogach dojazdowych stoją posterunki policji a wszyscy wjeżdżający i wyjeżdżający są kontrolowani.
W czerwcu w Azerbejdżanie odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc. Przejechaliśmy całą wschodnią część kraju poczynając od Baku i półwyspu Apszeron, rejonu granicy z Dagestanem, aż po granicę z Iranem. Widziałem już na maszcie irańską flagę po drugiej stronie granicy. Ech… gdyby nie wizy… 
Tak w dużym skrócie upłynęła mi znaczna część 2017, zdominowana przez Zakaukazie. Ale przez to oprócz krótkiego wypadu w styczniu na Zakarpacie, nie byłem właściwie wcale na mojej ukochanej Ukrainie, nie licząc jeszcze śniadania w Kijowie podczas lotu do Armenii, nie wybrałem się na Bałkany a zwłaszcza do mojej ulubionej Bośni i Hercegowiny czy Czarnogóry, nie wróciłem do odkrycia roku 2016 czyli Rumunii, do wyluzowanych Czech i w wiele innych miejsc, w które chciałbym pojechać. Powiecie coś za coś – oczywiście. Ale co by nie mówić – na Zakaukaziu świat się nie kończy.

Ten rok zapewne będzie podobny… 

3 komentarze: