Już od dość dawna myślałem
o wyjeździe w te rejony. Zwłaszcza, że nasze Bieszczady są
potwornie zadeptane i jest w nich masa ludzi a w sezonie to już nie
wspomnę. Pamiętam gdy rok temu przekroczyłem granicę z Ukrainą
na zaimprowizowanym na kilka dni przejściu Wołosate – Łubnie,
znalazłem się nagle w innym świecie – z zatłoczonych i
rozwrzeszczanych naszych Bieszczad wszedłem nagle w cichy i swojski
świat ukraińskich Karpat. To była odczuwalna różnica.
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2019/08/inny-swiat-o-krok.html
Wyruszyłem
więc do Słowacji B, położonej po całkiem przeciwnej stronie niż
Bratysława i jak pisze Andrej Ban w swojej książce, o której
słowacka stolica najchętniej by zapomniała. Jedziemy więc do
miejsc gdzie w mniejszych wioskach pozamykały się sklepy, gdzie
stoi sporo opuszczonych domów i gdzie widziałem tylko dwie stacje
benzynowe – w Sninie i w Stakcinie. W rejonie Humennego jest
więcej. Więcej o tej mniej znanej Słowacji przeczytacie w tej
książce:
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2020/07/son-na-zemplinie.html
Nie
oczekiwałem aż takiej ciszy i spokoju w Bukovskich Vrchach czyli w
słowackiej części Bieszczad ale z całą pewnością było tam
mniej ludzi niż u nas.
Wyjazd
potraktowałem raczej krajoznawczo – rozpoznawczo. Stacjonowałem w
Sninie w hotelu czy też penzionie z dobrym jedzeniem, bo to podstawa
;-) . Snina daje nam to, że dysponując samochodem, możemy dojechać
w różne poprzecinane górami części i doliny, które nie są ze sobą w
żaden sposób połączone – więc tak czy inaczej trzeba by wracać
do Sniny a miałem zamiar popenetrować trochę więcej niż tylko
góry na granicy z Polską, ogólnie część północno –
wschodnią naszego południowego sąsiada.
Na
drugi dzień po przyjeździe, jako że pogoda była niepewna, na
pierwszy ogień do zwiedzania poszły cerkwie znajdujące się na
południowy – wschód od Sniny, na pograniczu Kraju Preszowskiego i
Koszyckiego. Wędrówkę po wszystkich odwiedzonych przeze mnie
cerkwiach w tym rejonie opisuję tutaj:
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2020/07/horny-zemplin-i-jego-cerkwie.html
Po
powrocie do Sniny stwierdziłem, że trzeba odnaleźć centrum
miasta. Najpierw pokrążyłem samochodem, potem pieszo. Okazało
się, że to ja mieszkam w centrum! ;-) Niedaleko znajdował się
deptak, nic ciekawego ale jest i nawet wieczorem jest na nim jakieś
śladowe życie co na Słowacji nie jest wcale takie oczywiste ;-)
W
mieście trzeba zwrócić uwagę na świeżo odremontowany pałac i
to właściwie tyle atrakcji.
Na
następny cel obrałem masyw Wyhorlat i górę Sninski Kamień (1006
mnpm). Co ciekawe szlaki są poprowadzone przez teren poligonu
wojskowego i turysta ma obowiązek sprawdzić np. w informacji
turystycznej czy szlaki są dostępne. W pewnym sensie „wchodzisz
na własną odpowiedzialność”.
Oczywiście przesadzam ;-)
Ruszyłem od Zemplinskiej Hamre, żółtym szlakiem. Gęsty,
przeważnie bukowy las zasłania wszelkie widoki, podłoże jest
mocno kamieniste i poprzerastane gęsto korzeniami. Niestety miałem
buty o dość wytartych już podeszwach (moje niedopatrzenie), więc
czułem i każdy kamień i każdy korzeń a schodząc z Sedla Tri
Tably do Morskiego Oka zaliczyłem niezłą glebę na śliskim
szlaku.
Tak, Słowacy mają też swoje Morskie Oko, właśnie w
masywie Wyhorlat. Cóż powiedzieć, nad tym naszym byłem raz w
życiu jako dziecko ;-) , to słowackie ma dość zarośnięte brzegi
i chyba ładniej prezentuje się ze szczytów masywu niż z bliska.
Nad brzegiem jest schronisko i bar więc można nawodnić organizm
znakomitym słowackim ciapowanym piwem.
Potem niestety, chcąc iść
na Sninski Kamień, tak jak ja, trzeba zrobić ponownie tą samą
drogę tylko dość mocno pod górę. Wszystkie niedogodności
wynagrodzi nam jednak widok ze wspomnianego szczytu. Tabliczka
ogłaszająca szczyt jest pośrodku niczego, w gęstym bukowym lesie
i nic nie widać. Jednak tuż obok znajduje się Velki kamen i Maly
kamen i na jeden z nich lub na oba trzeba się wdrapać. Nie, nie
chodzi o wspinaczkę skałkową, ja wybrałem Velki, na którego
szczyt wychodzi się dość stromymi stalowymi schodkami. I teraz
można napawać oczy! W każdym kierunku! Tak, z tego punktu widać
już ukraińską część Karpat. Zobaczcie sami jakie widoki!
Ciekawym
miejscem jest z pewnością zalew Starina – ujęcie wody pitnej dla
sporej części Słowacji. Turystycznie słabo wyeksponowany, tylko
jeden mały taras widokowy w dodatku nieoznaczony ale warto, choć na
chwilę się tam zatrzymać.
Inną
częścią wyjazdu było zwiedzanie Humennego, do którego
ostatecznie nie doszło ;-) . Postanowiłem najpierw zwiedzić ruiny
dwóch zamków znajdujących się pod miastem, najpierw Brekov a
potem Jasenov. Pierwszy powstał w latach 1295 – 1307 a o drugim
pierwsza wzmianka pochodzi z 1328. Ich zadaniem było m.in.
strzeżenie szlaku handlowego do Polski.
Oba legły w gruzach podczas
kolejnych zakrętów historii tych ziem. Co ciekawe właściciele
Jasenova bili w nim fałszywą monetę za co zostali ukarani.
Do obu
zamków trzeba się wspiąć, a że panował straszny upał i zaduch
to po zwiedzeniu drugiego stwierdziłem, że jestem tak przepocony i
śmierdzący, że zwiedzanie miasta Humenne zostawię sobie na inny
raz.
Jeśli
znudziły się Wam potwornie zatłoczone polskie Bieszczady to gorąco
polecam te słowackie. Klimat po trosze Beskidu Niskiego, po trosze
Biesów, bez tłumów, bez napinki, ze słowackim spokojem i bez
lampucer idących w szpilkach na Tarnicę.
PS
Polecam
Wam ten blog o Bukowskich Górach, znajdziecie tu sporo ciekawostek:
http://bukovskevrchy.pl/
PS
2
Znajdujecie
się w rejonie nadgranicznym, zewnętrznej granicy UE. Po górach i
przygranicznych wioskach krążą patrole policji w oznakowanych i
nieoznakowanych jeepach, pamiętajcie o posiadaniu dokumentów.