Wróciłem
wreszcie do kraju więc czas nadrabiać zaległości. Zwłaszcza te kulturalne.
Wreszcie
mogłem pójść na „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Zaczyna się niczym „Drogówka”
albo „Psy” – pijaństwem. Ale pijaństwo to tylko wierzchołek góry lodowej, która
odsłania się wraz z każdą minutą filmu. Korupcja pod różnymi postaciami, układy,
układziki, podsrywanie i załatwianie własnych interesów pod pozorem
dobroczynności. Taka patologiczna korporacja. Do tego, zgrabnie pokazany, bez
epatowania przemocą, problem pedofilii i kościele.
Szukający
taniej sensacji nie znajdą w filmie brutalnych scen. Zobaczą za to uwikłanie
sprawców w swoją, często tragiczną przeszłość.
Zawsze gdy
Smarzowski robi nowy film to jest o nim głośno i ludzie idą do kin. Tu jednak
zadziałało co innego – sukces kasowy filmu jest zasługą samego kościoła i
obecnej władzy. Gdyby nie szum jaki zrobili protestując przeciw temu obrazowi,
zapewne nawet połowa z osób, które poszły na niego do kina nie zwróciłaby na
ten film uwagi. Nadgorliwość zawsze była gorsza od faszyzmu (bez skojarzeń albo
właśnie ze skojarzeniami…).
PS
Taki sam
szum pamiętam w latach 90-tych gdy wchodził film „Ksiądz” o funkcjonariuszu
kościoła, który był gejem. Też widownie napędziły protesty kleru a na salach
kinowych byli nawet ochroniarze ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz