wtorek, 20 lutego 2024

Ścianą wschodnią – przez Lubelszczyznę i Podlasie

 

Ten wyjazd był kontynuacją pomysłu z 2020, kiedy to ruszyłem w podróż wzdłuż granicy z Ukrainą. Teraz postanowiłem pojechać dużo dalej na północ, mniej lub bardziej trzymając się granicy z Białorusią. 

Od razu pragnę dodać, że założyłem sobie trochę zbyt ambitny plan w zbyt krótkim czasie, i że każdy z odwiedzonych rejonów nadaje się na oddzielny kilkudniowy wyjazd, gdyż tereny te są bardzo atrakcyjne pod wieloma względami. Uwzględnijcie to planując ew. wasze podróże w te strony.

Do Włodawy dojechałem jakoś po południu. Odwiedziłem to co zostało ze stacji kolejowej i skierowałem się do trójstyku bo on był moim głównym celem w tym rejonie. Leśną drogą dojechałem nad sam brzeg granicznego Bugu, mijając tabliczkę informującą o granicy państwa. Zaparkowałem przy turystycznej wiacie, dobrze mi już znanej ze zdjęć i filmików w internecie. Słynny słup graniczny o numerze 001, po drugiej stronie rzeki jego białoruski odpowiednik o tym samym numerze. Idę na właściwy trójstyk trochę dalej (tak już całkiem serio to właściwy jest pośrodku rzeki). 


GDY KLIKNIESZ W ZDJĘCIE TO ZOBACZYSZ JE WE WŁAŚCIWYCH ROZMIARACH 







Bardzo łatwo poznać gdzie kończy się Białoruś a zaczyna Ukraina – jej terytorium oddziela podwójna linia zasieków. I trudno się dziwić. Ale poza tym sielski obrazek, Bug płynie leniwie. Robię sporo zdjęć – trójstyki granic to dla mnie nieco magiczne miejsca a to dopiero trzeci jaki odwiedziłem. 







Ruszam w kierunku Włodawy, czas zatroszczyć się o jakiś obiad – jestem tylko o solidnym śniadaniu zjedzonym jednak wcześnie rano. Jeszcze na leśnym odcinku drogi z przeciwka napotykam patrol SG. Standardowe pytania, właściwie luźna rozmowa. Wypytuję jeszcze gdzie skręcić w kierunku wieży widokowej w Orchówku, okazuje się to banalnie proste. Wieże widokowe tutaj przeważnie nie są wysokie i mają specyficzną konstrukcję. 



Sielski widok na okolicę i Bug. Wreszcie czas dojechać do Włodawy. Zostawiam auto na rynku i idę się pokręcić. Żydowskie kramy stojące pośrodku (czworobok), synagoga, cerkiew i kościół katolicki. Miły, nieco prowincjonalny klimat miasteczka zdecydowanie różniący się od tego, który znam z Małopolski. Kilka klimatycznych uliczek z ciekawą zabudową. 







Przyjemne miejsce. Byłem tam w poniedziałek a w weekend poprzedzający odbył się w mieście Festiwal Trzech Kultur (były jeszcze widoczne plakaty i dekoracje) i myślę, że usytuowanie Włodawy w pełni uzasadnia miejsce odbywania się tej imprezy. 







Ja tymczasem zjadłem wreszcie obiad, połaziłem jeszcze po mieście, dotarłem do dawnego cmentarza żydowskiego, który obecnie jest parkiem, jedynie z tablicą upamiętniającą miejsce i ruszyłem do Okuninki – pobliskiego zagłębia miejsc noclegowych nad Jeziorem Białym. A że było po sezonie to byłem chyba jedynym gościem w hotelu.

Wypoczęty ruszam dalej na północ. W wielu miejscach w regionie rozlokowane są wieże widokowe, z niektórych skwapliwie korzystam aby zobaczyć więcej. Zjeżdżam też w czasem w boczne drogi w kierunku granicy bo jestem tu po to aby się pokręcić. 




Jednak dociera do mnie świadomość, że nie wszystko uda się zobaczyć – ciekawych miejsc jest wiele a ja założyłem, że w tym dniu dotrę już do Białowieży. Tak więc jedynie krótkie postoje przy co bardziej atrakcyjnych miejscach, lub takich, o których informacje rzuciły mi się w oczy, czy to w przewodniku, czy w googl maps czy wreszcie są po prostu odkryciem po drodze. Z pewnością muszę tu wymienić drewniany kościół i jego otoczenie w miejscowości Hanna, Kodeń – wieś z miejską zabudową i długą historią, czy też napotkany znienacka (wcześniej przeoczyłem informacje o tym miejscu) mizar tatarski w Zastawku. Zachęcam was do samodzielnego internetowego eksplorowania tych nazw i tych miejsc, bo nie ma sensu abym tu przepisywał przewodnik. 














Ja tymczasem dojeżdżam do Terespola, gdzie mam zamiar zobaczyć fortyfikacje. Twierdza brzeska, jak sama nazwa wskazuje, jest w Brześciu czyli po stronie białoruskiej. Jednak niektóre forty wysunięte daleko na przedpole pozostały po naszej stronie granicy w Terespolu i jego okolicach. Na pierwszy ogień idą koszary obronne Kobylany. Zaraz przy głównej drodze ładnie odnowiony obiekt. Kolejny to Fort VII Łobaczew – tu już niestety mamy obiekt całkowicie zaniedbany a jakże ciekawy. 







Zaglądam jeszcze nad starorzecze Bugu przy granicy i nie ma zmiłuj – trzeba jechać dalej. Drogą 698 docieram do Pratulina gdzie oglądam sanktuarium i przyległe tereny. O miejscowości czytałem kiedyś artykuł o tym jak to Unici bronili swego kościoła przed Prawosławiem, o trzynastu męczennikach z Pratulina, dlatego zdecydowałem się tu na chwilę zatrzymać. Władze carskie postanowiły siłą nawracać Grekokatolików, czemu sprzeciwili się okoliczni mieszkańcy. Rosyjskie wojsko się nie patyczkowało i otwarło ogień. 



Nie mam pewności czy przeprawa promowa Zaburze – Mielnik działa więc aby nie tracić czasu jadę do tej ostatniej miejscowości naokoło, głównymi drogami. To kolejne miejsce, któremu warto by poświęcić trochę więcej czasu, którego nie mam. Mielnik to bardzo stara miejscowość z historią sięgającą X – XI wieku. Był kiedyś ważnym ośrodkiem, odwiedzanym nawet przez koronowane głowy. Jego historia to dzieje polsko – litewsko – ruskiego pogranicza i panowania tychże organizmów państwowych. Szutrowymi drogami docieram do położonej niedaleko miejscowości wieży widokowej, którą… przy braku czasu jednak można sobie darować. Dużo ciekawszy jest taras widokowy na miejscową kopalnię kredy, która wydobywana jest tutaj od lat 20-tych XX wieku. Łąki nad Bugiem, Góra Zamkowa i ruiny kościoła pod nią. 







Bardzo fajne tereny na powolne, piesze lub rowerowe zwiedzanie, dziś dość senne, w niczym nie przypomina prężnego ośrodka sprzed wieków i w tym jego zaleta. Ja jednak mam dziś w planie jeszcze jeden punkt zanim dojadę do docelowej w tym dniu Białowieży. Drohiczyn, jakże ciekawe i historyczne miejsce.

Drohiczyn

Pogoda się pogarsza więc pędzę na Górę Zamkową aby z niej zobaczyć jeszcze widok na Bug, później katedra, trochę uliczek przy miejskim skwerze, cerkiew. Trzeba wreszcie coś zjeść więc w samą porę wchodzę do restauracji. Zaczyna lać. Zamawiam kartacze z mięsem bo to przecież regionalne danie. Dostaję je z prawdziwymi domowymi pomidorami malinowymi jakie już coraz trudniej spotkać. W deszczu dojeżdżam na kwaterę do Białowieży.

Po śniadaniu wychodzę się pokręcić po miejscowości na zasadzie: bez planu. Długa prosta, główna ulica prawie zupełnie pusta, nieodparcie kieruje moje myśli do serialu „Przystanek Alaska”. 




Brakuje tylko łosia ale tego widziałem gdzieś przed Hajnówką na długiej prostej ze dwieście metrów przed moim pojazdem, niespiesznie i majestatycznie przeciął mi drogę, był ogromny i z wielkim porożem. Mijam stację kolejową, zamienioną na knajpę ale akurat w czasie mojego pobytu nieczynną, obieram kierunek na dawną stację Białowieża Towarowa, choć przyznaję, kieruję się głównie przeczuciem a nie wiedzą. Idę torami kolejowymi, będącymi obecnie jedną z tras Białowieskich Drezyn Rowerowych. 







W oddali widzę kościół w Białowieży przypominający nieco obiekt obronny. Zza drzew widoczna jest także cerkiewna wieża. Będę przy nich później. Dochodzę do wspomnianej stacji, także zamienionej w lokal gastronomiczny i hotelowy. Fajny klimat ze skansenem kolejowym stojącym na torach. Świetne miejsce i świetny pomysł. 













Obchodzę Białowieżę trochę bokiem ale po dwóch dniach jazdy samochodem mam ochotę sobie połazić. Mijam sporo drewnianych zabudowań, niektórych z okiennicami, tak charakterystycznych dla Podlasia. Uliczkami dochodzę do wspomnianego kościoła o naprawdę ciekawej architekturze przywodzącej na myśl kościoły obronne. Obiekt zaczął powstawać w 1927 roku. Nadal podziwiam drewnianą zabudowę robiącą klimat tego miejsca i dochodzę także do wcześniej wspomnianej ceglanej cerkwi. 







Z niej już tylko krok do parku rozciągającego się wokół dyrekcji Białowieskiego Parku Narodowego. Obiekt jest nowoczesny i posiada własną wieże widokową, ja jednak kieruję się do Domu Namiestnika położonego nad stawem. Budynek powstał w 1845 roku i służył odwiedzającym Białowieżę wyższym urzędnikom carskim oraz generalicji. 







Odpoczywam w parku a ew. zwiedzanie rezerwatu zostawiam sobie na następną wizytę, która mam nadzieję, nastąpi. Kolejnym punktem programu jest skansen. Z tego co wiem jest to prywatne przedsięwzięcie. Bilet w symbolicznej cenie 10 złotych a naprawdę warto zobaczyć od środka znajdujące się tam wiatraki. 







Białowieża ma fantastyczny klimat i jest to miejsce, które naprawdę warto odwiedzić na powolne zwiedzanie i relaks.

W kolejny dzień robię jeszcze szybki objazd po miejscowości i ruszam w kolejny maraton zwiedzania. 




Kieruję się nad Zalew Siemianówka – sztuczny zbiornik z kolejowym nasypem idącym przez jego środek. Zaczynam od wieży widokowej na jego południowo – wschodnim krańcu i jest to… pomyłka. Wieża „widokowa” jest tylko z nazwy, nie ma z niej żadnego widoku na jezioro z uwagi na wysoki i gęsty drzewostan. Już lepiej jest z pobliskiego przepustu ale ogólnie strata czasu. Okolice jednak, jak wszędzie tutaj bardzo klimatyczne, dla ludzi szukających spokoju. Objeżdżam jezioro dookoła aby dostać się do grobli, którą chcę się przejechać i obejrzeć. Gdzieś w rejonie Cisówki głupieje mi nawigacja i wyprowadza wprost na graniczną zaporę. Zawracam. Szutrami docieram wreszcie do celu, mam z jednej strony jezioro a z drugiej kolejowy nasyp. 




Tracę jednak sporo czasu a widoki i wrażenia nie są w mojej ocenie warte tyle czasu.

Jałówka to miejscowość z miejskim układem architektonicznym, rynkiem, kościołem, cerkwią i ruinami kościoła św. Antoniego zburzonego w wyniku działań wojennych w 1941 roku i nigdy nie odbudowanego. Z jakiegoś powodu to miejsce przyciąga turystów. 




Ruszam w kierunku Mostowlan, boczną drogą wzdłuż granicy. Asfalt szybko się kończy, zostaje piach i szuter. Na drodze spotykam tylko wojskowe ciężarówki wzbijające tumany kurzu oraz straż graniczną. Żałuję, że nie zatrzymałem się choć na chwilę w Mostowlanach, gdyż jak później doczytałem, wieś ma długą i ciekawą historię. Sama brukowana droga we wsi wygląda na starszą niż 20-lecie międzywojenne. Następnym razem, mam nadzieję. Ale docieram do wsi Gobiaty (niegdyś zaścianek szlachecki założony przez litewskich bojarów Gobiatów), w której obowiązkowym miejscem do zobaczenia jest słynna graniczna brama kolejowa z napisem MIR. Tak, przyznaję, dość niszowe miejsca odwiedzam ale w tym właśnie urok takich wyjazdów. 



Nie podchodzę do samej granicy bo z pewnością ktoś tego miejsca pilnuje i nie ma co chłopaków niepokoić, podchodzę wystarczająco blisko aby zrobić zadowalające zdjęcia. Dalej, już asfaltowymi drogami docieram do najbardziej znanego meczetu w Polsce, w Kruszynianach. Koniecznie trzeba odwiedzić także pobliski tatarski cmentarz. 







W restauracji prawie naprzeciwko meczetu jadłem chyba jeden z lepszych płowów (pilaw) w życiu a muszę przyznać, że jestem smakoszem tego dania. Restauracja może nie jest najtańsza a porcje nie aż tak duże ale naprawdę warto! Wieś ma początki w I połowie XVI wieku, jednak znana jest w całej Polsce dzięki osiedleniu tutaj (ale nie tylko tutaj) Tatarów, którym ziemię tę nadał król Jan III Sobieski w 1679 roku. Obecny meczet zbudowano w końcu XVIII wieku na miejscu innego opisywanego przez źródła w 1717 roku. Na nocleg docieram do Krynek – miejsca jeszcze bardziej sennego niż Białowieża. Na drugi dzień kręcę się po samym miasteczku, w którym doskonale widać kulturowy miks, ten dawny i ten współczesny. Dwie synagogi, cerkiew i kościół katolicki. A do tego, centrum miasteczka tworzy rondo z dwunastoma wyjazdami – Kraków czy Warszawa by się nie powstydziły. 







Ruszam na północ, odwiedzam cerkiew oraz cmentarz w Jurowlanach. Cerkiew z 1870roku jest murowana, otoczona murem. Jej drewnianą poprzedniczkę znajdziemy na pobliskim cmentarzu gdzie służy jako kaplica. Znajdziemy tam groby z różnych okresów, różnymi alfabetami pisane. Z cmentarza także doskonale widać ciągnącą się na granicy zaporę. 




Co ciekawe, mimo posiadania dwóch cerkwi wieś zamieszkują katolicy, co jest związane z wojennymi przesiedleniami dokonywanymi przez władze sowieckie. Jadę dalej aby zobaczyć malutki meczet w Bohonikach – wszak Kruszyniany to nie jedyne skupisko Tatarów w Polsce. Na pierwszy rzut oka przypomina cerkiew, kiedy się jednak przyjrzymy zobaczymy charakterystyczne dla muzułmanów symbole. Obecna świątynia pochodzi z roku 1900 a stoi na miejscu starszej z przełomu XVII i XVIII wieku. 



Do środka jednak nie wchodzę, coś się tam odbywa i nie chcę przeszkadzać. Warto odwiedzić także miejscowy mizar, największy tatarski cmentarz w Polsce. Zaraz za wsią znajdują się dość szokujące swoimi rozmiarami wyrobisko piasku i kruszywa.

Wracam do Krynek bo chcę zobaczyć jeszcze jedno miejsce niedaleko od miasteczka – Nową Stolicę Świata. O tym miejscu i o samym proroku Ilii piszę tutaj:

Nowa Stolica Świata 

Aby tam dotrzeć z Krynek dobrze mieć samochód lub rower.

W Krynkach po sezonie (wrzesień) nawet nie za bardzo jest gdzie zjeść, muszę więc zadowolić się popołudniowym kebabem. Ale miasteczko ma swój nieoczywisty urok. 



Na tym kończy się moja przygoda z Podlasiem, mam nadzieję, że nie ostatnia, bo im więcej przeglądam różnych źródeł tym bardziej widzę ile jeszcze jest do zobaczenia. Region jest dla mnie z pewnością odkryciem roku 2023.


PS

Jeśli obawiacie się jechać w te rejony z uwagi na kryzys graniczny to zapewniam Was, że jest tam całkowicie spokojnie i bezpiecznie (oczywiście śledźcie sytuację – na miejscu byłem we wrześniu 2023 a tekst kończyłem w lutym 2024). Całą moją trasę zaplanowałem mniej lub bardziej wzdłuż granicy, więc oczywiście, że widać wzmożoną obecność służb, jednak jeśli obawiacie się punktów kontrolnych na drogach czy tym podobnych utrudnień to nic takiego nie ma miejsca. Jeśli tylko nie będziecie się kręcić przy samym pasie drogi granicznej to nikt się wami nie zainteresuje. A warto pomóc miejscowej branży turystyczno-restauracyjnej bo kryzys wywołany przez Łukaszenkę uderzył ich mocno po kieszeni. 

Zachęcam Was do odwiedzenia Podlasia!