Zawitałem do
Odessy po ośmioletniej przerwie. Niewiele z niej pamiętałem – raz po pierwsze,
że nie wiele wtedy widziałem a dwa, że dość szybko doprowadziliśmy się wtedy do
błogiego stanu przy użyciu różnokolorowych płynów ;-) Wtedy, w 2008 roku
trafiliśmy do Odessy właściwie wprost z ewakuacji z ogarniętej wojną Gruzji.
Teraz przyjechałem ze Lwowa, wygodnym kupiejnym wagonem, przed dziewiątą rano,
wyspany, wysiadłem na dworcu. Przywitał nas jak zwykle jakiś triumfalny
powitalny marsz.
Załatwiłem formalności związane z dalsza podróżą na drugi
dzień, oddałem bagaż do przechowalni i ruszyłem w miasto. Gdy wysiadałem z
pociągu świeciło piękne słońce. Po dwudziestu minutach wszystko zasnuła mgła.
Trochę na czuja, różnymi uliczkami kierowałem się w stronę morza. Klucząc nagle
stanąłem jak wryty – na nowym budynku widniała nowa tabliczka: ul. L.
Kaczyńskiego, cyrylicą. Od razu widać, że Misza jest tu u władzy, pomyślałem.
Misza, czyli od prawie roku nowy gubernator obwodu odesskiego, „naturalizowany”
Ukrainiec Michael Saakaszwili, były prezydent Gruzji.
Dotarłem do bulwaru
nadmorskiego. Wspaniałe, okazałe gmachy a za drzewami już majaczy morski
dworzec.
Mijam niezbyt wielu, jeszcze wtedy spacerujących i docieram do
słynnych schodów potiomkinowskich. A więc w dół, potem morski dworzec, na
którym potwornie mnie przewiało.
Wkraczam na stare miasto. Urokliwe uliczki a
na nich już sporo ludzi. Zapuszczam się w ulicę Deribasivską, będącą pieszym
deptakiem – główną ulicę miasta nazwaną tak na cześć Hiszpana De Ribasa,
któremu Odessa zawdzięcza kamienny port i swój kosmopolityczny charakter.
Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Grecy, Żydzi, Polacy… Wiele nacji mieszkało
kiedyś w tym mieście.
Wieczór
także spędzam na mieście obserwując ludzi wypełniających restauracje,
siedzących przy kolacji czy kieliszku czegoś dobrego.
Noc spędzam w niezłym
hotelu, oddalonym nieco od centrum ale od czego są trolejbusy i tramwaje. Na
drugi dzień znów zostawiam plecak w dworcowej przechowalni a sam „idę w
miasto”. Mam cały dzień – autobus do Mariupola odjeżdża dopiero wieczorem. Snuję
się po uliczkach. Odessa, choć obecnie poobwieszana ukraińskimi flagami i każdy
płotek pomalowany jest w barwy niebiesko żółte, nie do końca jest miastem
pro-ukraińskim. Mieszka tam wielu Rosjan. Rosyjski słyszy się na ulicy tak
często jeśli nie częściej niż ukraiński. Oczywiście to, że ktoś mówi w języku
Puszkina nie znaczy, że nie jest ukraińskim patriotą. Ale w maju 2014 roku
miasto przeżyło hybrydowy atak dokonany przez przeszkolonych prowokatorów. Taka
odmiana zielonych ludzików tylko, że nie na zielono. Doszło do zamieszek,
zginęło ponad czterdzieści osób, głównie… rosyjskich prowokatorów. Spalony
budynek związków zawodowych straszy całkiem blisko dworca. Jak się później
okazało większość ofiar miała rosyjskie paszporty.
Niepowodzenie prowokacji
dokonanej przez zielone ludziki w Odessie i Mariupolu tak naprawdę zniweczyło
cały projekt pod tytułem Noworosja, gdyż nie można było połączyć ziem zajętych
przez Rosjan w Donbasie z Krymem i Naddniestrzem i w pewnym sensie już wtedy
cały projekt stracił sens. Czy Ukraina się obroniła – czas pokaże.
Ja zaś, snując się uliczkami, przesiadując w knajpach, doczekałem do wieczora, sadowiąc
się przed dziewiętnastą w autobusie do oddalonego o ponad sześćset kilometrów
Mariupola.
Z pewnością
obecnie mogę polecić Wam Odessę jako ciekawe i wspaniałe miasto knajp i
restauracji, które żyje do znacznie późniejszej godziny niż wiele innych miast
Ukrainy, jest więc idealnym miejscem na np. czterodniowy weekend połączony ze
zwiedzaniem i rozrywką.
Dojazd:
Nocnym
pociągiem sypialnym ze Lwowa lub bezpośrednim samolotem z Warszawy, lub z
przesiadką w Kijowie.
Odessa ma
wiele do zaoferowania ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz