Do miasta
docieram autobusem z Odessy rano, po całonocnej jeździe. Po drodze mijamy kilka
blok – postów. Na niektórych z nich są kontrole dokumentów. Żołnierze pułku
Azov, policjanci.
Już na pierwszy rzut oka oceniam, że miasto zbyt piękne nie
jest. Po drodze na dworzec mijamy spalony podczas zamieszek w 2014 roku budynek
urzędu. Po jakimś czasie porządek w mieście przywróciło ukraińskie wojsko.
Wysiadam,
zupełnie nieznane miasto. Hotel zarezerwowany ale jeszcze trzeba do niego dotrzeć.
Podchodzę do jednego z taksówkarzy, mówię ulicę i hotel. Zbiera się małe
konsylium. W końcu jeden z nich mówi: - słuchaj, to jest niedaleko, tu prosto
tą ulicą, góra dziesięć minut piechotą. Najwyraźniej na wschodzie Europy nawet
taksówkarze są inni. Choć wyglądali "stylowo". Idę więc piechotą i po chwili faktycznie docieram do
hotelu. Ruszam w miasto, pomagam sobie nawigacją w telefonie. Zaniedbane bloki
mieszkalne, trochę kamienic w centrum. Część budynków może niezbyt dużych (nie
tak jak w Kijowie) ale ten sam monumentalny styl stalinowski tylko, że w wersji
pomniejszonej, dla prowincji. Centralny plac z nie działającą teraz fontanną i
klombami, które być może na wiosnę obsadzą kwiatami.
Miasto zdaje
się żyć normalnie. Ludzie chodzą do pracy, do sklepów i na bazary. Siedzą w
restauracjach. Przy hotelu, w którym mieszkałem jest jedna z lepszych, ze
znakomitym jedzeniem i sprawną obsługą a co wieczór muzyka na żywo i tańce.
Działają bankomaty, banki, komunikacja miejska opierająca się jak wszędzie na
marszrutkach oraz kosmicznie wyglądających starych tramwajach oraz
trolejbusach.
O zagrożeniu przypominają jedynie dość często namalowane farbą na murach napisy informujące o schronach.
Jedynie
instytucje państwowe, zwłaszcza te związane z obronnością i bezpieczeństwem
zamienione zostały w twierdze. Na początku konfliktu miasto na chwilę zostało
opanowane przez separatystów, pojawiły się zielone ludziki, doszło do szturmu
na komendę milicji. Dlatego takie środki ostrożności. Dziś starej milicji już
nie ma, zastąpiła ją nowa policja, choć w Mariupolu radiowozami jeździ także
wspierająca nową służbę Gwardia Narodowa. Na avtovagzale porządku pilnuje
policjant, jeszcze w starym milicyjnym mundurze oraz trzech gwardzistów z
kałasznikowami. Policjanci też często chodzą w wojskowych mundurach i hełmach
kompozytowych.
Na mieście pełno plakatów z twarzami poległych obrońców z pułku Azov oraz potępiających separatyzm.
Miasto nie
jest może ładne ale można w nim odszukać ładne rzeczy. Takim miejscem jest
miejski park, z którego rozciąga się widok na Morze Azowskie. Tak, to mój
pierwszy kontakt z Morzem Azowskim. Plaża, na której byłem co prawda nie
powala, zaraz koło niej przebiega linia kolejowa, ale jakaś tam jest. Kiedyś
przyjeżdżali tu ludzie z Doniecka na urlopy.
Rejon Primorski to różne hotele i
pensjonaty. W jednym z nich zakwaterowała się misja OBWE. Ich opancerzone
samochody stoją przed obiektem. Linia frontu przebiega ok. 8 – 12 km na wschód
od miasta.
Niedawno ukraińska armia odzyskała kontrolę nad całą miejscowością
Szyrokine – niegdyś małym letnim kurortem. Dziś to kupa ruin.
24 stycznia 2015
roku na Mariupol spadły rosyjskie rakiety Grad zabijając trzydzieści osób a
raniąc około stu.
Znawcy
tematu twierdzą, że obecnie mieszkańcy Mariupola dzielą się na trzy grupy: ci
co za Ukrainą, ci co za Rosją i ci co za świętym spokojem. Byłem jednak
zaskoczony, że na ulicach całkiem często słychać język ukraiński. W mieście
żyje także całkiem spora społeczność grecka, której członków czasami nawet na
pierwszy rzut oka można rozpoznać. Większość mieszkańców uważających się za
Polaków została ewakuowana przez nasze władze do Polski, kilka miesięcy temu.
Byłem
w mieście, w strefie ATO dwa dni i dwie noce. Obserwowałem, jak się żyje w
przyfrontowym mieście. Mariupol stara się żyć normalnie.
Na plaży przyleciał do mnie biały gołąb. Mariupolski gołąb pokoju? Oby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz