Wyruszyłem wcześnie z Krakowa pociągiem do Przemyśla. Początek lipca, dzień zapowiadał się upalnie. Dodatkową atrakcję stanowiła jazda tzw. dużą obwodnicą kolejową przez stację Nowa Huta. Cóż z tego gdy jeszcze przed Bochnią pociąg się zepsuł… Staliśmy w szczerym polu. Po jakimś czasie na równoległy tor podjechał inny pociąg do którego mogliśmy się przesiąść. Dojechałem do Rzeszowa a tam od razu przesiadka na osobowy do Przemyśla. Tym sposobem z co najmniej dwugodzinną obsuwą docieram na granicę, którą przechodzę bardzo szybko, paszport covidowy i ubezpieczenie jest sprawdzane. Po drugiej stronie pusto – akurat w tym dniu na Ukrainie jest jakieś święto. Po godzinie przyjeżdża rozpalony do czerwoności słońcem żółty Bogdan. Bus Przemyśl – Medyka 10 PLN. Autobus Szegini – Lwów… mniej więcej tyle samo (80 UAH). Nie przywrócenie pociągów Przemyśl – Lwów – Kijów jest jakąś aberracją, czystym skurwysyństwem (lipiec 2021 – teraz już kursują)! Po drodze mijamy Mostyska gdzie z okien widzę, że przeprowadzono modernizację głównego placu, o dziwo w przeciwieństwie do Polski nie polegała ona na zalaniu wszystkiego betonem, jest sporo zieleni. Ugotowany docieram do avtowagzału Lwów – Zachodni a z niego jeszcze dobre 20 minut komunikacją miejską w okolice dworca głównego. Tam zostawiam bagaż w przechowalni. Ale najpierw dziwuję się jak bardzo zmienił się Plac Dworcowy po remoncie! Tramwaj i do centrum. Trzeba coś zjeść, jestem o śniadaniu. Widzę, że moja ulubiona ukraińska restauracja „U Pani Stefy” nie przetrwała czasów covidowych, szkoda bo to było miejsce, które było „od zawsze”. Cóż, znajduję inny lokal a tam barszcz ukraiński podawany z bułeczką, sałem, czosnkiem i pięćdziesiątką wódki ;-) Spacer po rynku i kilku ulubionych zaułkach, jeszcze Pijana Wiśnia i jeszcze zaglądam w kilka miejsc. Zaskakuje ilość turystów z krajów arabskich, nigdy ich tyle nie było. Tramwaj i na dworzec, czas się zaokrętować na nocny pociąg do Odessy. Panie z przedziału słysząc moją mieszankę ukraińskiego i rosyjskiego pytają czy jestem odesytą ;-) Wreszcie zasypiam na mojej górnej pryczy, choć budzę się często. Klimatyzacja działa tylko w czasie jazdy. Na rano jestem w Odessie. Lubię to miasto i jakoś się tak składa, że ostatnimi czasy często tu bywam.
Śniadanie blisko dworca przy pętli tramwajowej, niespiesznie bo nie mam się gdzie spieszyć, na zameldowanie w moim hotelo – hostelu jeszcze za wcześnie. No to idę na Privoz – najsłynniejszy bazar. Moją uwagę zwracają dozowniki z płynem do dezynfekcji rąk przyklejone taśmą nawet do bramy bazarowej. To miejsce to jak zwykle magia. Przyprawy, owoce, warzywa oraz cała część z rybami są niesamowite i przyprawiły by zapewne o zawał serca niejednego inspektora naszego sanepidu ;-) Specyficzne miejsce. Zahaczam o będący po sąsiedzku dworzec autobusowy i kupuję bilet do Kiszyniowa (366 UAH). Odszukuję mój hotel na Greckiej, melduję się. Pokój jest spoko, zwłaszcza za tą cenę w lipcu w centrum Odessy. Zaskakuje mnie brak typowej łazienki, jest tylko prysznic i umywalka, kibelek w korytarzu. Jest klima, to najważniejsze.
Odessę znam już nieźle, w końcu przedeptałem po niej wiele kilometrów podczas wielu pobytów. Ale za każdym razem można zajrzeć w jakieś nowe miejsce, nowy zaułek, nową atrakcję. Wcześniej widziane rzeczy opisuję w kilku tekstach, więc aby się nie powtarzać przemilczę stare miejsca – zachęcam do kliknięcia w link aby o tym poczytać:
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2020/02/odessa-miasto-w-ktorym-nie-mozna-sie.html
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2019/06/bateria-411.html
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2016/03/zmienna-odessa.html
Nowością dla mnie w zwiedzaniu Odessy jest rejs statkiem wzdłuż wybrzeża. Atrakcja, która była zawsze ale jakoś wcześniej z niej nie skorzystałem. To pozwala zobaczyć miasto od innej strony. Wieje bryza od morza, schłodzić się można także zimnym piwkiem, upał więc nie jest aż tak dokuczliwy.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Innym nowym miejscem, jest znaleziona przypadkowo (po drodze na Plażę Lanżeron) „zaginiona ulica” jak ją nazwałem, ulica jak z horroru lub ze scenografii post-apokaliptycznego filmu. Jest w permanentnym remoncie i jest już dość znana internautom, zaczyna być swoistym kultowym miejscem. Część budynków zapuszczona, część zburzona lub zrujnowana, zwłaszcza znany z internetów budynek dyskoteki. Akurat wtedy pod jezdnią układany był rurociąg. W nieco zapuszczonych kamieniczkach żyją ludzie.
|
|
|
|
|
|
Opuszczam to dziwne miejsce i kieruję się do wspomnianej miejskiej plaży. Ulicą Karantynnyi Spusk (cóż za fantastyczna nazwa w drugim roku pandemii) podchodzę do góry. Nazwa ulicy związana jest z obowiązkową 40-dniową kwarantanną którą przechodziły załogi statków przybywających do portu.
Przechodzę przez park z resztkami fortyfikacji i docieram do jednego z odeskich centrum smażingu i wszelakiej rozrywki. Zdecydowanie nie są to moje klimaty ale cóż. W dużej części betonowa plaża, dodatkowo zabudowana restauracjami i klubami nie stanowi dla mnie rozrywki ani atrakcji ale co się komu podoba…
|
|
|
Przechadzam się to tu to tam, na koniec lądując w znanej sieciówce z gruzińską kuchnią. Wracam przez park do centrum już po zmroku, porządku pilnują patrole Gwardii Narodowej.
Kolejnym „odkryciem” tego wyjazdu jest przyjemny niewielki skwer schowany tuż koło budynku opery, więc przecież w samym centrum. Jest tam dużo drzew dających przyjemny cień w upalne dni oraz dwie czy trzy knajpki, w których można się schłodzić czymś zimnym. Pozwoliłem tam sobie na jakieś niszowe ukraińskie piwko z małego browaru w cenie… chyba wyższej niż na Rynku Gł w Krakowie ;-) Ale na uwagę z całą pewnością zasługuje kibelek w tej knajpie ;-)
|
|
|
Z pewnością warto też pozaglądać w odeskie podwórka tam gdzie bramy nie są zamknięte, można zobaczyć bardzo klimatyczne miejsca. W kilka zajrzałem.
|
|
|
Mimo, iż wiedziałem, że Plaża Arkadia także nie będzie rozrywką w moim stylu i guście to jednak się na nią wybrałem. Trolejbusem a później kilometr czy trochę więcej z bucika. Jak mówi znany mem z nosaczami: -Niby człowiek wiedziOŁ a jednak się łudził ;-) Arkadia to ciąg sklepów i restauracji, z którego później dochodzi się do potwornie zatłoczonej plaży. No nie są to moje klimaty ale przecież być tyle razy w Odessie i nie przekonać się na własne oczy… ? ;-)
|
|
|
Za to po obiadku znów w znanej sieciówce z gruzińskim jedzeniem wracam do centrum tramwajem z pobliskiej pętli, który jedzie dość okrężną drogą przez miasto ale w końcu dociera w rejon dworca kolejowego.
Teraz procedura w drugą stronę – Ukraina musi mnie ponownie wpuścić na swoje terytorium. Dostaję paszport z anulowaną pieczątką wyjazdu z Ukrainy (gdy miesiąc później znów jadę na Ukrainę pogranicznik pyta się: a co tu się stało, pokazując na stosowne pieczątki). Pytam ukraińskiego pogranicznika jak się stąd wydostać? Idź tu obok do trasy tam bardzo często jeżdżą marszrutki – informuje mnie uprzejmie. Faktycznie, machnięcie ręką i mam transport do Odessy. Dziś nie chce mi się już nic robić więc ogarniam sobie hotel koło Privozu i oddaję się dalszym spacerom po Odessie a także poprawiam sobie nastrój kulinarnie – w tatarskiej knajpie.
Ale aby jednak coś zobaczyć więcej i nie spędzić całego wyjazdu w tym jakże przyjemnym ale jednak już dobrze mi znanym mieście, na drugi dzień ruszam w mniej turystyczne miejsce – do Chersonia. Cztery godziny jazdy marszrutką, która jeszcze psuje się po drodze ale docieram do celu. Jakim miastem jest Chersoń i co w nim widziałem przeczytacie tutaj:
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2021/07/cherson-miasto-poza-utartym-szlakiem.html
Powrót do Odessy po dwóch dniach wysłużonym choć żwawym Etalonem a na drugi dzień sprawny wylot do Krakowa z plecakiem obciążonym koniakami i winami ;-)
To był mój pierwszy wyjazd poza UE od początku pandemii i już nie mogłem się go doczekać. Ostatni lot przez epidemią miałem z Odessy. Pierwszy też ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz