poniedziałek, 27 września 2021

Ukraińskie Karpaty - tylko dobre wspomnienia

 


Na Zakarpaciu byłem wcześniej kilka razy ale w samych górach nigdy, nie licząc przejazdów przez nie pociągami. Dlatego im więcej oglądałem zdjęć i czytałem różnych relacji, tym bardziej chciałem tam pojechać. Hipnotyzująca dal oraz zielono – brązowe barwy na coraz to nowych oglądanych w internecie zdjęciach kusiły. Wreszcie nadszedł ten moment – w drugiej połowie sierpnia 2021 udało się ruszyć. Samochodem, aby łatwiej się przemieszczać, jedziemy na przejście graniczne w Krościenku (oczywiście tym za Ustrzykami Dolnymi). Polska kontrola sprawnie, ukraińska… też, zważywszy, że wcale się do niej nie zatrzymałem i musiałem cofać spod ostatniego szlabanu ;-) Nie wiedziałem, że kontrole na tym przejściu są w jednym terminalu i sądziłem, że pewnie dopiero za kilkaset metrów będzie ukraińska kontrola. Pogranicznicy nie byli jakoś specjalnie zdziwieni, chyba nie ja pierwszy odwaliłem taki numer ;-) Kontrola dość szczegółowa ze sprawdzaniem numeru VIN włącznie. Ale przy tym przyjacielska pogawędka jak się auto spisuje i ile za nie dałem. Przy kontroli celnej nieśmiertelne pytanie czy mamy kałasznikowy i narkotyki? - Nie, dopiero po nie jedziemy. „Karteczkę” czyli potwierdzenie przejścia wszystkich wymaganych kontroli oddaję na ostatnim posterunku i wreszcie jestem na Ukrainie! Dojeżdżamy do Chyrowa. Miasteczko jest, cóż powiedzieć, mocno zaniedbane. To taki ukraiński koniec świata. Mam przy sobie kilkaset hrywien ale potrzebujemy więcej. Kantoru nigdzie nie widać. W końcu pytam miejscowego kto tu wymienia pieniądze? - Tam w sklepie, pokazuje. Nie od razu znajdujemy właściwy sklep ale wreszcie mamy to. Ogołacamy panią sklepową z miejscowej waluty zostawiając jej złotówki i euro. Na stacji benzynowej w Chyrowie nie udaje nam się zatankować dziewięćdziesiątki piątki (jest jakaś awaria) więc jedziemy dalej na tym co mamy. Droga przechodzi generalny remont i z tym widokiem będziemy się stykać często na tym wyjeździe. Ukraina na potęgę remontuje drogi, przynajmniej te główne. Ale trzeba nadrobić zapóźnienia z wielu lat. Docieramy do Przełęczy Użockiej gdzie na punkcie kontrolnym na granicy oblasti lwowskiej i zakarpackiej czeka nas jeszcze jedna kontrola dokumentów (strefa nadgraniczna). Tym razem minuta i szlaban się otwiera. Jesteśmy na Zakarpaciu! 

Kliknij w zdjęcie aby powiększyć 






Serpentynami, przez Użok docieramy do naszego hoteliku w Wołosiance gdzie w sklepo – barze można się wreszcie zrelaksować przy piwku. Te klimaty, tak bardzo je lubię! 



Tuż przed zamknięciem knajpy zamawiamy jeszcze po zupie i wreszcie można udać się na spoczynek z browarem zabranym z dołu. Rano dobre śniadanie i zawijamy się. Priorytetem jest zatankowanie auta (nie zrobiłem tego przy samej granicy i to był błąd). Od właścicielki dowiadujemy się, że najbliższa stacja jest dopiero w Bereznem, ok 40 km. Ale najpierw musimy znaleźć ten prawie legendarny opuszczony tunel kolejowy koło Wołosianki. Jedziemy w górę od wsi, kończy się asfalt, zaczynają się szutry. Wyjeżdżamy na jakieś wzniesienie i stwierdzamy, że to nie tam, zawracamy. Za nami jedzie samochód, zatrzymuję go i pytam o tunel. Kazali nam jechać za sobą i w odpowiednim momencie pokazali gdzie skręcić. Jest! 



Piękny, wielki i w całkiem dobrym stanie! Oczywiście, że jedziemy do środka! Zobaczcie filmik 

https://www.facebook.com/zewszystkichstron/videos/1283885802041154

Po drugiej stronie spotykamy wycieczkę rowerzystów, robią nam miejsce abyśmy mieli gdzie zawrócić – dalej owszem idzie droga ale na tyle zarośnięta, że bez poważnego podrapania karoserii się nie da.

Nie będę tu przynudzał opowieściami o tankowaniu i poszukiwaniu drogi, którą wskazała nam nawigacja, a która była może i przejezdna ale jednak zbyt męcząca dla nas i samochodu (droga T0722 – pod jeepa spoko). Dość powiedzieć, że straciliśmy trochę czasu i dołożyliśmy sobie kilometrów.

Drogami różnej jakości dotarliśmy do Pylypca a więc Borżawa. Było już dość późno, wyciąg nie pracował więc na dzisiejszy dzień postanowiliśmy jedynie zaliczyć wodospad Szypid. 



Potem dotarcie do kwatery, która na zdjęciach w bookingu wydawała się nieco lepsza ;-) coś zjeść i odpoczynek.

Rano po pysznym śniadaniu (m.in. naleśniki z jagodami) ruszamy do Pylypca. Pogoda wydaje się nieco niepewna więc nie robimy jakichś szczegółowych planów, będziemy je korygować na bieżąco. Oczywiście, że jadę na górę wyciągiem ;-) 






A na górze karczma i to co zwróciło moją uwagę i przyczyniło się do wyboru tego miejsca – znaleziona dzięki stronie Ukrainer herbaciarnia! Dość surowy wystrój, duże okna z widokiem, ciekawy asortyment. Warto! 




Polecam Wam tą stronę, zwłaszcza jeśli szukacie inspiracji: 

https://ukrainer.net/herbaciane-tradycje-powracaja-do-karpat/

Czas się wspiąć wyżej, na Gimbę (Hymba 1491 mnpm). Oczywiście jak ktoś nie lubi wspinaczki może wynająć Uaza lub innego wynalazka. Widoki z góry powalają! Te kolory, ten bezkres gór! 












Po odpoczynku ruszamy na Velykyi Verkh (1598). Po drodze mijamy Kraza i Gaza 66, który wywiózł tam zbieraczy jagód, na przemysłową skalę. Właściwie są i młodzi i starzy, spaleni górskim słońcem, zbierają się do odjazdu. Już z dalszej odległości słyszę płynącą z przenośnego głośnika „Czerwoną Rutę”. 

























Widoki na całej trasie są powalające! Schodzimy do Pyłypca niebieskim szlakiem a potem na przełaj, obiad, tym razem w barze i zakup zakarpackich win na wieczór. Warto poszukać zakarpackich win jak już tam jesteśmy, w niektórych sklepach są wyróżnione, leżą na drewnianych stojakach.

Kolejny dzień znów przejazdowy ale ze zwiedzaniem po drodze. Po pierwsze ruiny zamku Chust. Forteca o długiej i dość burzliwej historii powstała w 1090 roku była wielokrotnie oblegana (w tym raz przez wojska polskie) a w ruinę popadła w 1766, po uderzeniu pioruna w basztę prochową. Mimo, że obecnie to naprawdę ruiny, to dla widoku jaki się z nich rozpościera naprawdę warto. 









Jedziemy samym ukraińsko – rumuńskim pograniczem, mijamy słupy graniczne i zasieki. W Rachowie zatrzymujemy się na obiad. Chociaż oprócz dwóch kościołów, cerkwi, dworca kolejowego i kilku knajp nic tam nie ma to jakoś mam sentyment do tego miasteczka, lubię je. Tutaj w knajpie przydarzyła się nam mała ziemniaczana katastrofa ;-) Zwykle na Ukrainie w menu w knajpach drugie dania są podawane bez dodatków, które trzeba sobie osobno zamówić. W tej jednak, w Rachowie podawano razem z ziemniakami a my przyzwyczajeni zamówiliśmy jeszcze ziemniaki po domowemu z bryndzą, osobno ;-) Wyszliśmy na ziemniakożerców ;-)

Dojeżdżamy na kwaterę do Kwasów i to jest chyba najlepsza nasza miejscówka na tym wyjeździe – nowy budynek nad samym brzegiem Czarnej Cisy, do dyspozycji kuchnia i inne udogodnienia. Bardzo miła gospodyni, mama właściciela, rano zrobiła nam znakomitą jajecznicę z pomidorami i cukinią!

Dojazd na Dragobrat okazał się jednak nie taki prosty. Mój, nieco wyższy samochód zapewne dałby radę tam wjechać jednak szkody mogły być odczuwalne, także w portfelu. Droga jest mocno kamienista. Dlatego po przejechaniu niewielkiej jej części i krótkiej rozmowie z kierowcą suva na kijowskich numerach (- bliat`, kilometr dalej zawróciłem!), postanowiłem jednak skorzystać z usług sprawdzonej radzieckiej techniki. W centrum Jasiny wsiedliśmy do oczekującego na turystów Uaza – tabletki, który, nie bez pewnego wysiłku, dowiózł nas pod wyciąg na Dragobracie. Przejazd kosztował 150 UAH (sierpień 2021). 



Ruszamy pieszo w górę. Z podejścia na Peremuczkę dobrze widać dużą część tego skupiska hoteli i pensjonatów, będącego dogodną bazą wypadową w pasmo Świdowca. Ruch tu panuje spory, przynajmniej w sezonie, mnóstwo ludzi wyjeżdża wyciągiem z Dragobratu, dużo osób wywożą też na górę Uazy – tabletki i Gazy 66. Idziemy kawałek w kierunku Stiha aby porobić zdjęcia a później wracamy i wdrapujemy się na Żandarma (1763 mnpm). Widoki wynagradzają wysiłek! 










Gdzie nie sięgnąć okiem wszędzie góry. Bieszczady x10. Wchodzę jeszcze kawałek dalej, jednak na Bliźnicę już nie idę – zajęłoby mi to zbyt dużo czasu a musimy jeszcze zejść i złapać Uaza do Jasiny. Myślę, że nie jestem tu ostatni raz. 








W Dragobracie zagaduję z kierowcą Gaza 66 – akurat zostały mu dwa wolne miejsca więc nas zabiera – dodatkowa atrakcja i nowy środek transportu zaliczony. 




W knajpie w centrum Jasiny na pytanie o menu właścicielka pokazuje na siebie, zamawiamy ogromne i pyszne szaszłyki! Poszukiwanie wytrawnego i ukraińskiego wina, jakiego jeszcze nie piliśmy zajmuje nam trochę czasu (półsłodkich jest za to bardzo dużo) i udajemy się na naszą kwaterę.

Kolejny dzień, nieco odpoczynkowy spędzamy w Worochcie zwiedzając miejscową infrastrukturę kolejową i obserwując przemieszczające się po niej pociągi. Więcej znajdziecie tutaj: 

http://zewszystkichstron.blogspot.com/2021/09/kolejowa-worochta.html

Worochta znakomicie się do tego nadaje ze swoimi dwoma okazałymi wiaduktami kolejowymi.

Dzień następny jest dniem szczególnym – to Dzień Niepodległości Ukrainy i to w dodatku 30 rocznica ogłoszenia niepodległości. Pogoda niestety zapowiada się marnie a my mimo to mamy zamiar wejść na Hoverlę – najwyższy szczyt Ukrainy. To góra szczególna dla naszych sąsiadów, mówi się, że każdy Ukrainiec powinien przynajmniej raz w życiu na nią wejść. Udajemy się do niewielkiej wioski Zawojeli gdzie na posterunku straży parkowej dokonujemy rejestracji – zostajemy wpisani do książki oraz uiszczamy opłatę wjazdową (60 UAH). Dalej wyboistą drogą, w deszczu jedziemy do Zaroślaka – schroniska i parkingu. Tu 50 hrywien za postój i idziemy w górę. Ludzi jest dużo – w końcu święto. Ponieważ perspektywy pogodowe wyglądają źle nabywamy w jednym z kramów płaszcze foliowe w jakich idą prawie wszyscy. Wtapiamy się w tłum zielonych i niebieskich worków foliowych ;-) Gdy wychodzimy wyżej padać prawie przestaje. 





Strome podejście pokonujemy już w tłumie, tu każdy idzie swoim tempem i niewiele jest możliwości wyprzedzania, nie żebym miał aż tyle pary żeby jakoś specjalnie drzeć do przodu ;-) Co za góra! Gdy już Ci się wydaje, idąc w chmurach przy bardzo małej widoczności, że już dochodzisz na szczyt, okazuje się, że masz do pokonania kolejne podejście. Po jego pokonaniu kolejne. Wreszcie widzę znany mi ze zdjęć obelisk. Świeżo odmalowany w narodowe barwy z okazji święta, na nim zatknięta flaga. Obok tablice upamiętniające poległych w trwającej wojnie. Widoczność żadna, do tego przeokropnie wieje. 







Dwóch facetów sprzedaje na samej górze gorącą herbatę i kawę. Ciepła, owocowa i dobrze osłodzona bardzo mi pomaga. Jestem cały mokry. Po zrobieniu zdjęć trzeba się ewakuować bo warunki nie nastrajają do dłuższego pobytu na szczycie. Niżej, gdy już trochę mniej wieje wzmacniam się jeszcze batonikiem. Pomału i ostrożnie schodzę wraz z tłumem ludzi po stromiźnie w dół. Trzeba mocno uważać bo jest ślisko. Już blisko samochodu łapie nas bardzo silny deszcz ale jest nam już wszystko jedno. 

Podwozimy jeszcze parkę Ukraińców, którym zepsuł się samochód. Leśną drogą, powoli jadą dwa duże autobusy. Za nimi tworzy się regularny korek. Wracamy na kwaterę do Worochty, rozwieszamy mokre ubrania – i tak nie wszystko wyschnie do rana, trzeba się umyć i zagrzać pod gorącym prysznicem. A potem obiadokolacja w dobrej restauracji… Oj przegięliśmy tym razem z zamówieniem ;-) 



Ruszamy w kierunku Iwano-Frankiwska, tam robimy POWAŻNE zakupy alkoholowe do Polski, nocujemy na przedmieściach Stryja (przyjemne miasteczko), w motelu, w miejscu o wdzięcznej nazwie rodem z Radziecji – 612 km i zahaczając o Drohobycz wracamy do Polski przez Krościenko. 

http://zewszystkichstron.blogspot.com/2021/08/drohobycz-nie-tylko-sklepy-cynamonowe.html

Kontrola sprawnie, choć celna po naszej stronie dość szczegółowa.

Zrobiliśmy ok. 1700 km, objechaliśmy ukraińską część Karpat dookoła, można powiedzieć. Traktuję ten wyjazd jako wstęp do kolejnych przygód z górami po ukraińskiej stronie. Swego rodzaju rozpoznanie. Następnym razem skupię się zapewne na jednym, góra dwóch pasmach sąsiadujących ze sobą aby jednak nie spędzać tyle czasu w samochodzie, inną kwestią jest czy znów pojadę samochodem aby nie musieć wracać z gór do tego samego miejsca. Wtedy jednak trzeba więcej czasu na transport. Wszystko ma plusy i minusy. Penetruję internety i inne źródła aby zobaczyć czego jeszcze nie wiedziałem. Jest tego sporo.

Nie był to mój pierwszy pobyt na Zakarpaciu choć pierwszy z wyjściami w góry, mam nadzieję, że nie ostatni bo jest tam pięknie i jest po co wracać. 


Po więcej zapraszam na stronę: https://www.facebook.com/zewszystkichstron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz