sobota, 4 maja 2019

Ostrawa

„Gdyby szyby i kominy mnie nie otaczały”
Tak dawno temu rymowała Paktofonika o naszym Śląsku. 
Szyby i kominy otaczają nas także w czeskiej Ostrawie. To typowo przemysłowe miasto, posiadające jednak swój charakter, mające „to coś”. 


Wybierałem się do Ostrawy od dawna i ciągle coś się nie składało. Byłem w niej wcześniej i to dwa razy ale sprawy nie pozwoliły mi zobaczyć miasta. Właściwie to chciałem jechać w góry na kilka dni ale warunki jeszcze niezbyt sprzyjały. Ruszyłem więc rano autobusem do Cieszyna a potem, po spacerze przez oba miasta, wsiadłem w pociąg do Ostrawy. Wysiadam blisko centrum i idę do mojego hostelu, który jest prawie przy Placu Jiraska a więc na starym mieście. Melduję się w recepcji i właściwie prawie dobrze się rozumiemy z dziewczyną tam pracującą po polsko-czesku, nie mogę jednak zrozumieć końcówki jednego ze zdań dotyczącej problemów z moim śniadaniem. Na co z zaplecza wychodzi inna kobieta i pyta: - pan z Polska? Potwierdzam. – A bo akaja svinia pregryzla nam druty – pani całkiem nieźle mówiła po polsku wyjaśniając mi, że coś im przegryzło instalacje i nie mogą przygotować normalnego śniadania dla mnie więc dostałem kanapki, jogurt i pyszne ciasto. Najadłem się. Ale jak to powiedziała mało nie parsknąłem śmiechem.
Zostawiam plecak, idę na miasto. Plac Masaryka czyli rynek, stary ratusz, fajnie się to prezentuje. Miłe, klimatyczne uliczki wokół. 







Udostępnione do zwiedzania atrakcje przemysłowe tym razem sobie odpuszczam, może będzie jeszcze okazja.
Nie odpuszczam sobie natomiast Nowej Radnicy czyli nowego ratusza. 


Od strony rzeki otacza go ładny park. Bez trudu znajduję windę i jadę na górę. Wysiada się w biurze informacji turystycznej, kupuje się bilet (60) i przesiada się do drugiej windy, którą docieram już bezpośrednio na platformę widokową. Jedna z pań w informacji mówi po polsku. Widok z wieży jest imponujący. We wszystkich kierunkach. 




Kiedy już napasłem oczy wróciłem na dół i poszedłem parkiem – bulwarem nadrzecznym do zamku. Jest ładnie odnowiony ale jednak trochę rozczarowuje. Jeśli macie mało czasu można sobie go odpuścić. 


Zaczynam się robić głodny więc szukając jakiegoś paśnika, idę w kierunku znanej ulicy Stodolni uważanej za najlepszą imprezownię w okolicy. 

Ponoć na imprezy przyjeżdżają tu także Polacy. Po drodze mijam kilka knajp i gospód ale wszystko zamknięte. Hmm… wtorek poza sezonem? Nie wiem. Na Stodolni też mało co otwarte poza budkami z kebabem ale to mnie nie interesuje, chcę czeskiego jedzenia. Wreszcie w przecznicy od Stodolni znajduję czynną restaurację (była czynna też na Pl. Masaryka ale chciałem coś bardziej na uboczu). Gulasz z knedlami i piwo to obowiązkowy zestaw gdy jestem w Czechach. Po posiłku przechodzę się znów po Stodolni ale znów jakoś mnie nie porywa. Może w weekend jest lepiej. 
Szukam sklepu żeby kupić wodę i może jakieś winko na wieczór, niestety, jak sobie przypominam – o tej porze w Czechach (na Słowacji zresztą też) wszystko jest już raczej zamknięte. Po długich poszukiwaniach znajduję otwarte potraviny, prowadzone oczywiście przez Wietnamczyka.
Wysypiam się nawet nieźle, rano kanapki i inne pyszności otrzymane w recepcji na śniadanie, kawa i w drogę. Z buta. Jeszcze krótki spacer po starym mieście i obieram kurs na dworzec główny skąd mam autobus do Krakowa. Mógłbym pojechać tramwajem ale wolę się przejść te 3 km, wtedy lepiej wszystko widać. 









Poza tym mam dużo czasu. Zabudował na oko z pierwszej polowy XX wieku lub późniejsza. Dochodzę do dworca, robię rozpoznanie gdzie mój przystanek, oglądam też dworzec i siadam jeszcze na piwko w pobliskiej klimatycznej spelunce. 

Ładuję się do autobusu. To było miło spędzone półtora dnia.

Dla osób mających mniej czasu a operujących z Polski południowej, proponuję wariant jednodniowy. Dojazd do Cieszyna na np. 10 rano, przejazd pociągiem (jest ich sporo) z Czeskiego Cieszyna do Ostrawy, zwiedzanie, obiad, powrót wieczornym autobusem do Katowic lub Krakowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz