poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Szeki (Șəki) – miasto z potencjałem


Sześćdziesięciotrzy tysięczne miasto zrobiło na mnie przyjemne wrażenie. Brukowana ulica wiodąca w dół od pałacu chanów, część odremontowanych budynków wyglądało bardzo fajnie. Także samo centrum miasta, gdyby bardziej o nie zadbać byłoby ciekawsze i przyjemne. Miasto wymaga po prostu więcej uwagi i oczywiście pewnych nakładów finansowych, renowacji przeprowadzonej kompleksowo jak w wielu miejscach w Gruzji w czasach Saakaszwilego. Część efektu już osiągnięto ale widoczna jest jakaś niekonsekwencja w działaniu a może brak środków. A można by uzyskać naprawdę fajny efekt przyciągający turystów. W mieście koniecznie trzeba zobaczyć pałac chanów a właściwie ich letnią rezydencje, mniejszy i skromniejszy niż ten który widziałem na Krymie, jednak bardzo ciekawy. 




Kolejnym obowiązkowym miejscem jest karawanseraj, odnowiony do fajnego standardu. 





Gdyby zadbać bardziej o to miasto mogłoby być jeszcze ciekawsze. Koniecznie trzeba je jednak odwiedzić podczas pobytu w północnym Azerbejdżanie. To miasto ma potencjał.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

10 lat z Gruzją


Mija dziesięć lat od początku mojej przygody z Gruzją. Od pierwszego wyjazdu. Ale ta przygoda zaczęła się dużo wcześniej. Od relacji Wojciecha Jagielskiego w Wyborczej czy Marcina Mellera w Polityce z kolejnych wojen i wydarzeń rozgrywających się na Kaukazie Południowym. Nie wiem czym wiedziony ale już jako nastolatek interesowałem się właśnie Gruzją. Śledziłem wydarzenia w niej, wybijanie się na niepodległość, kolejne wojny i walki różnych frakcji o władzę. Jako nastolatek wiedziałem kto jest prezydentem, premierem, dowódcą gwardii narodowej a nawet przywódcą bojówek mchedrioni. Zwiad Gamsachurdia czy Tengiz Kitowani to nie były nazwiska mi obce. Kolejne wybuchające w Gruzji wojny w Osetii, w Abchazji, obalenie prezydenta Gamsachurdi czy wojna miedzy samymi Gruzinami – o tym wszystkim mogłem przeczytać w relacjach naszych reporterów wojennych, którzy byli tam na miejscu, widzieli to na własne oczy i pisali nierzadko o ludziach, których znali. Dziś to już niestety rzadkość.
Potem pojawiła się jedna z pierwszych książek o Zakaukaziu i trudnych latach 90-tych – znów Wojciech Jagielski „Dobre Miejsce Do Umierania”. Książka wstrząsająca ale jednocześnie znakomita, pokazująca od podszewki w jak trudnych warunkach musieli żyć wtedy ludzie. Pokazująca też poszczególnych polityków, z którymi Jagielski rozmawiał. Bo w miedzy czasie pojawił się Misza Saakaszwili, który w pokojowej rewolucji róż obalił niezdolnego już do niczego Szewarnadzego i wywrócił Gruzję do góry nogami a właściwie na te nogi ją postawił po ponad dekadzie całkowitej zapaści państwa. Powiedzmy sobie wprost: Gruzja do czasów rewolucji róż była właściwie państwem upadłym. Mało co działało, państwo nie spełniało swoich funkcji, także tych podstawowych, policja zajmowała się głównie braniem łapówek i kryszowaniem przestępców, jak mi powiedział jeden tbiliski taksówkarz – były podpułkownik milicji, można było wszystko „załatwić” byle nie zabójstwo czy sprawy z narkotykami. Później próbował mnie oszukać na 5 lari… I dziwnym trafem karierę zakończył po dojściu Miszy do władzy, jak wszyscy inni znani mi podpułkownicy milicji czy KGB. Wymieniono 85% stanu osobowego policji, zbudowano właściwie formację od nowa. W całym kraju wypleniono korupcję na niskim i średnim szczeblu. Wprowadzono jasne i przejrzyste prawo i procedury. Państwo zaczęło się rozwijać. Spacerujecie wieczorem po Tbilisi? Zobaczcie jak jest pięknie oświetlone! Przed 2004 rokiem prąd był włączany na dwie godziny w poszczególnych dzielnicach a na prowincji nie było go wcale!
Tak wiec po raz pierwszy przyjechałem już do Gruzji odmienionej. Później na przestrzeni lat obserwowałem jak się zmienia ze stolicą na czele


Ale trzy dni po przyjeździe do tego pięknego kraju zastała mnie tam rosyjska inwazja. Wojna pięciodniowa w 2008 roku była starannie przemyślaną rosyjską prowokacją, przygotowaną już rok wcześniej. O jej mechanizmach, o szczegółach prowokacji opowiada ten film, który Wam gorąco polecam: 


Mimo, iż bardzo chciałem zostać, ugiąłem się wreszcie pod presją telefonów i smsów z Polski 

Przez Słowację do Polski


Pomysł może wydawać się odjechany albo jak kto woli absurdalny. Jechać na Słowację, z Polski, aby zobaczyć coś w… Polsce. Ale chodziło o połączenie różnych atrakcji. A taką był przejazd pociągiem do Medzilaborców, przywracaną, na szczęście do życia linią przez Komańczę i Łupków. Już w zeszłe wakacje chciałem się tą trasą przejechać ale nie było czasu. Właśnie przez te wioski wzdłuż linii kolejowej, klimatyczną stację Nowy Łupków i Łupków oraz tunel prowadzący na Słowację. Pisałem o tym kilka lat temu tutaj:
I udało się, kolej na tym odcinku została przywrócona! Może w niewielkim wymiarze ale jednak. W Nowym Łupkowie nadal niszczeje przetoczony tam chyba dwa lata temu pociąg Gierka. Wielka szkoda.


Wysiedliśmy w stacji Medzilaborce Mesto i szybciutko, bo pociąg był spóźniony, pobiegliśmy na pobliski przystanek autobusowy aby dostać się do… naszej granicy za miejscowością Čertižne. Zdążyliśmy, po dwóch minutach był autobus. 

Ruszamy na szlak. Mijamy dwie fantastycznie odremontowane łemkowskie chyże oraz opuszczony posterunek słowackiej policji granicznej i maszerujemy do naszej granicy. Żar leje się z nieba, często odpoczywamy. Także na przełęczy gdzie jest granica. 

Schodzimy na naszą stronę – to dawna wieś Czeremcha, wysiedlona w 1947 roku. Pozostały smutne zdziczałe drzewa owocowe, cerkwisko, cmentarz oraz przydrożne krzyże. Dochodzimy do celu naszej wędrówki. Oto on:



Legendarne już tablice drogowskazowe, znane chyba każdemu wielbicielowi Beskidu Niskiego! W styczniu nie udało mi się do nich dotrzeć od strony Jaślisk z uwagi na niemożność sforsowania brodu pieszo. Teraz przyatakowałem od słowackiej strony. Nieco absurdalne? I tak ma być ;-) 






Do powrotnego i jedynego już tego dnia autobusu do Medzilaborców mamy masę czasu, więc postanawiamy iść pieszo i łapać okazję. Już na szlaku, jeszcze na bitej drodze zatrzymuje się terrano miejscowych, którzy pytają po słowacku czy nas zwieźć do wsi. Oczywiście, trzeba oszczędzać siły. Potem idziemy pieszo, próbując zatrzymywać jadące bardzo rzadko samochody. Zatrzymuje się skoda ale kierowca mówi, że zaraz skręca w bok. Dwa inne pojazdy nie zatrzymują się ale jadący czerwony dostawczak z sympatycznym kierowcą nas zabiera i podwozi do Medzilaborców. Mamy zamiar coś zjeść przed pociągiem powrotnym ale znana mi z zimy knajpa jest nieczynna z uwagi na wesele. W innych można jedynie napić się piwa co zresztą czynie (1 EUR). Pozostają zakupy w jedynym czynnym sklepie (Tesco) i konsumpcja zimnego kawałka pizzy popijanego cydrem w cieniu przy muzeum Andy Warhola. 

Miasteczko wielkości naszego miasta powiatowego sprawia wrażenie wymarłego. Jak to u naszych południowych sąsiadów (jednych i drugich). Dworzec z czynną kasą i chyba dwunastoma połączeniami kolejowymi dziennie z miastem Humenne. U nich się jakoś da, u nas już by pewnie tory rozebrali. Wsiadamy w pociąg powrotny do Polski.
Można powiedzieć, że dwa w jednym – chciałem jechać pociągiem do Medzilaborców i chciałem zobaczyć dawną wieś Czeremcha z jej słynnymi tablicami drogowskazowymi. To była udana sobota!