środa, 26 grudnia 2018

2018 czas domknąć


W sumie, to działo się w tym 2018 roku. Może nie zawsze bardzo wartko ale jednak. Czasem natomiast aż za szybko.
Już samo życie w Polsce, a zwłaszcza w Krakowie może dostarczyć wielu atrakcji i nawet dać ci szansę bycia w ich centrum.
Ale przełom lutego i marca był bardzo przyjemny bo gdy u nas były najtęższe tamtej zimy mrozy, ja siedziałem sobie w tym czasie w stosunkowo ciepłej Portugalii. No chyba, że padało to nie było już tak przyjemnie. Zwłaszcza w Porto, coś mogę o tym powiedzieć. Na pewno chciałbym jeszcze wrócić do Lizbony, żeby się trochę więcej po niej posnuć, tak jak lubię. Ogólnie jednak wyjazd tam był świetnym pomysłem i zapoczątkowany zwyczaj zimowych wakacji w miejscu gdzie jest cieplej niż u nas zamierzamy kontynuować. 
https://zewszystkichstron.blogspot.com/2018/03/portugalia-po-raz-pierwszy.html 


Kwiecień – ten miesiąc oznacza zwykle początek orki zwanej też infantylnie sezonem turystycznym. Szczegóły specyfiki pracy na Kaukazie Południowym to rzeczy tylko dla wtajemniczonych i można by o nich napisać książkę „Jak szybko i sprawnie osiwieć”. To już piąty rok jak próbuję coś tam robić komercyjnie i dziesiąty odkąd pojechałem tam po raz pierwszy. 

Gruzja bez przerwy się zmienia, nie zawsze na lepsze ale jest to jednak ciągła zmiana.
U mnie, jeśli chodzi o ten region, także czas już na zmiany.
Nie zmieniają się tylko wszechobecne krowy, najczęściej ładujące ci się pod auto oraz wrażenie wszechobecnego rozpadu. Już od dawna mówię, że gruziński rząd powinien wdrożyć, oprócz programów kompleksowej renowacji miast i dzielnic, także kompleksowy program burzenia upadłych fabryk i zakładów oraz rekultywacji terenów po nich. 

Generalnie, jeśli chodzi o działalność w Gruzji (i na reszcie Kaukazu też) obowiązuje jedno z praw murphy'ego: „jeśli coś może się nie udać, nie uda się na pewno”. Albo uda się ale tylko dzięki twojemu profesjonalizmowi, kontaktom i dziesięciokrotnie cięższej pracy niż gdzie indziej.
Wszechobecny rozpad trudniej jest dostrzec w Azerbejdżanie. W latach 90-tych, po upadku ZSRR państwo to nie doświadczyło aż takiego upadku jak Gruzja. Mimo wszystko. A ponadto obecnie państwo zainwestowało w… mur. Mur odgradzający główne trasy od dzielnic nędzy i od rozpieprzających się wsi. Dzięki temu turysta jadąc przez kraj nie ma możliwości aby je zobaczyć. Tak więc nie poprawimy waszego bytu ale wybudujemy wam mur żebyście nie kłuli przyjezdnych w oczy. Obrazu dopełnia blichtr Baku oraz, często kiczowate wykończenie centrów niektórych miasteczek. Ale co by nie mówić Azerbejdżan po raz kolejny mnie zachwycił, swoją przyrodą, widokami i jak do tej pory prawie zupełnym brakiem nastawienia na zachodniego turystę. I oczywiście kuchnią. Bo co by nie powiedzieć Azerowie wiedzą co robić z mięsem. 
Fota zrobiona przez jednego z uczestników

Natomiast w tym roku Azerbejdżan nie zaskoczył mnie już brakiem kawy. Po prostu wiedziałem, że jej nie będzie i zabrałem z Gruzji.
Armenia dopiero zaczyna się zmieniać (mam nadzieję), po rewolucji pod przywództwem obecnego premiera Nikola Paszyniana. Co by nie powiedzieć to krok w dobrym kierunku – Ormianie odrzucili skostniały i skorumpowany system i co najważniejsze – stało się to zupełnie pokojowo. Przed tym krajem jednak długa i ciężka droga, pełna pól minowy i pułapek. Armenia z dwóch stron ma wrogo nastawionych sąsiadów, do tego jest bardzo uzależniona od Rosji – i gospodarczo i surowcowo i militarnie. W Giumri, w którym byłem we wrześniu po prostu nagle przed nosem przejechał mi rosyjski BTR nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. A ja jechałem właśnie przetestować znakomitą restaurację położoną tuż przy ich bazie – Krasnej Fortecy. 
Ale, odnoszę wrażenie, że drogówka, zarówno w Armenii jak i w Azerbejdżanie dostała prikaz odpieprzenia się od turystów, co jest jak najbardziej „dobrą zmianą” dla podróżujących po tych krajach. Tzn. jeśli chodzi o turystów to coś takiego nieśmiało obserwujemy w Azerbejdżanie gdzie raz, jeden z naszych samochodów ewidentnie złamał przepisy (wyprzedzanie na ciągłej) i skończyło się to tylko pouczeniem, zaś kontrole na posterunkach YOL (drogówki – jak w czasach radzieckich umiejscowionych przy trasach na granicach okręgów) kończyły się tylko zerknięciem na dokumenty. W Armenii zaś, jak przypuszczam, po rewolucji nie są już tak pewni swego jak dawniej i chyba trochę odpuścili. Jeździliśmy tam autokarem na gruzińskich numerach i nie zatrzymali nas ani razu.

Przeżyłem też trzęsienie ziemi w Tbilisi (pierwszy raz świadomie). Bardzo dziwne uczucie. Widzisz jak wielka szafa u moich przyjaciół zaczyna kolebać się na boki i wszystko inne też się telepie. Wiedząc, że nie zdążyłbym uciec z tego trzeciego etażu, po prostu zostałem na łóżku. Jego górna część najwyżej by mnie przykryła dając szansę izolacji i przeżycia. 


Zawsze mówiłem, że Gruzja to kraj szczęśliwej krowy i szczęśliwej świni. Oraz wiecznie głodnego psa. 




Zarówno psy jak i koty mają tam jednak podobne podejście do życia jak człowieki. A może na odwrót. 





Ci, którzy śledzą moją stronę i bloga pamiętają zapewne wiosenne protesty w Tbilisi po brutalnej interwencji policji w stołecznym klubie Bassiani. Protestujący, przynajmniej częściowo, postawili na swoim. 
http://krytykapolityczna.pl/narkopolityka/globalnenarko/gruzja-co-udalo-sie-wywalczyc-rejwerskimi-protestami/?fbclid=IwAR39mrMFQXC9avTkU30eQqmo8F_jlBbYydP_69by61HxaU_dN4YwWNwwbMA

Idąc któregoś razu do kultowego baru Racha w Tbilisi na obiad, zastanawiałem się czy szefowa mnie już kojarzy. Nie bywam tam może często ale jednak od wielu lat. Wchodzę, podchodzę do lady chłodniczej i już otwieram usta aby zamówić a kelnerka chce mi wcisnąć menu (które od niedawna jest nawet w trzech językach), dziwiąc się, że nie chcę przejrzeć. Szefowa zza tej lady do niej:
- On znaiet. 


Zmorą chyba każdego pilota wycieczek, który stara się trzymać godzinowego rozkładu są irańskie cysterny na drodze z Achalciche do Khashuri. Na tej drodze ciężko się wyprzedza a wyprzedzić kolumnę trzech takich pojazdów to już jest masakra. Spóźnienie murowane! 



Wprost „uwielbiam” jak turyści z Polski mówią do Gruzinów po polsku, uważając, że skoro ci znają Rosyjski to na pewno ich zrozumieją i strasznie się dziwią, że ci ich nie rozumieją. Otóż, drodzy Polacy, język Rosyjski jest, w tylko  niewielkim stopniu podobny do Polskiego i ci Gruzini na pewno was nie zrozumieją. A mówienie do nich po polsku powoli i wyraźnie niczego nie ułatwia i powoduje u biednych Gruzinów co najwyżej jeszcze większe rozwarcie źrenic. 
W każdej dużej restauracji gdzie bywają grupy z Polski, musi oczywiście choć raz polecieć disco z pola. Ktoś im raz źle doradził i teraz powielają te błędy… Inna sprawa, że się zwykle wszyscy przy tym świetnie bawią a tylko nieznaczna część grupy zdradza zażenowanie… Więc jak nas widzą, tak nam puszczają.

Okazuje się, że wystarczy zjechać tylko kilkaset metrów, może kilometr z głównej autostrady aby zobaczyć fantastyczny widok. Trzeba tylko wiedzieć gdzie. 

Widok, niestety na terytoria okupowane. 

Taki zaś sielski obrazek zastaliśmy nad ranem w rejonie stacji metra Varketili. Baniak z winem jest nasz. Resztki piwa nie. Zapewne jeszcze chwilę wcześniej trwała tam impreza… ;-) 


A każdą wolną chwilę trzeba łapać na odpoczynek. Najlepiej u przyjaciół. 


Zamówiliśmy jeepa w jednej z wypożyczalni samochodów w Erewaniu. Kiedyś już z nią pracowaliśmy. Przychodzę odebrać auto i widzę sielski widoczek – w mini ogródku siedzi czterech schabów i grają w karty. Od razu przypomniał mi się znany na wschodzie kawałek: Ja drug, ty drug, my kriminalnyi krug ;-) Samochodu oczywiście nie mieli i zaproponowali inny ale droższy więc im podziękowaliśmy.

Hitem sezonu było kilkukrotne pytanie od turystów o to, skąd tak dobrze mówię po polsku ;-)
Obrazu dopełniły dwie panie w Batumi, które jak słyszałem wcześniej rozmawiały ze sobą po polsku. Spytały mnie o coś po rosyjsku. I po rosyjsku otrzymały odpowiedź mimo, że wiedziałem, że są z Polski ;-)

O tych mniej zabawnych rzeczach nie będę pisał. A bywały i wypadki i różne nierozwiązywalne sytuacje, które trzeba było rozwiązać w czasie od 5 sekund do 5 godzin. Nieprzekraczalnym!
Albo o tym, że w 42 stopniach bez klimatyzacji nie da się pracować nawet na komputerze bo pot zalewa ci oczy i nic nie widzisz a do tego kapie na klawiaturę…

Na szczęście dwa razy udało mi się przyjechać do Polski w tym czasie i mniej lub bardziej coś zobaczyć. Przy okazji, albo jadąc gdzieś specjalnie. Wrocław, w którym nie byłem kilkanaście lat bardzo mi się znów spodobał i muszę tam ponownie pojechać bo te pół dnia przed wylotem to było zdecydowanie za mało. Czeremcha – wysiedlona łemkowska wioska w Beskidzie Niskim to był mój cel od dawna i wreszcie się udało. I w dodatku w połączeniu z przejażdżką pociągiem do Medzilaborców. 

Po sezonie zacząłem hamować dopiero teraz, pod koniec grudnia. Bo po przyjeździe do kraju masa spraw, spotkań i różnych wyjazdów. Ale przede wszystkim kilka dni zaszyty w pewnym uroczym zadupiu bez jakiegokolwiek zasięgu telefonii komórkowej i wifi. 


W grudniu trzydniowy weekend w Kijowie pozwolił mi przypomnieć sobie tutejsze klimaty, odwiedzić znane mi miejsca i zobaczyć nowe w tym jedno bardzo klimatyczne, na trasie legendarnego (w pewnych kręgach) tramwaju nr 12. Puszcza Wodica, bo o tym miejscu mówię, to cudowne tereny a sama przejażdżka tym tramwajem jest nie lada atrakcją. 

Kolejny dość pracowity rok dobiega końca. I znów nie wiem kiedy zleciał… 


poniedziałek, 24 grudnia 2018

Międzymorze


Zmęczyłem wreszcie „Międzymorze” Ziemowita Szczerka. Zmęczyłem nie dlatego aby było nudne lub źle się czytało, po prostu nie było za cholerę kiedy.
Autor jeździ po tytułowym międzymorzu i przygląda mu się. Przygląda się urbanistyce i ludziom. Znajdziecie tam wiele ciekawych spostrzeżeń ale także sporo „mielenia” o niczym. Szczerek przemierza naszą część Europy od Adriatyku po Morze Bałtyckie, zahaczając na koniec jeszcze o Petersburg i Moskwę.
Książka jest „nierówna”. Początek jest bardzo dobry, środek już taki sobie a końcówka podsumowuje nas, Polaków. I ta końcówka jest bardzo dobra.
Po przeczytaniu tej książki jedno jest pewne: nie jesteśmy „zachodem” i sporo nas mentalnie od niego oddziela.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Lwów


„Odrapane fasady kamienic. Bramy. Kościoły. Kawiarnie. Wypłowiałe malowidła na ścianach. Lwów jest idealny do włóczykijostwa. Można godzinami, swobodnie puszczając myśli, iść bez celu, dla samej tylko niespodzianki, dokąd się zawędruje – nogami i głową.”
Cytat: Paweł Reszka, Tygodnik Powszechny nr. 41 (3059) z 9 października 2016. 



Tak, jestem urodzonym włóczykijem. Jak byłem młodszy potrafiłem się całymi godzinami snuć bez celu po Krakowie, zwłaszcza po Starym Mieście. A już na wyjazdach jest to dla mnie obowiązkowe. Potrafiłem snuć się ponad dwa dni po niewielkiej, jednak co by nie mówić, Tuzli w Bośnie i Hercegowinie, którą można obskoczyć powiedzmy w pół dnia. Stanowczo za mało snułem się po Lizbonie i dlatego chcę tam kiedyś wrócić.
Lwów jest idealnym miejscem do wielogodzinnego snucia się. Duże, rozległe miasto z dużym rozległym centrum jest wymarzonym miejscem dla takich łaziorów jak ja. I nie ważne, że byłem tam już tyle razy. W lecie, w zimie, na jesieni i na wiosnę. Przejazdem i jako miejsce docelowe. Uwielbiam zwłaszcza gdy przyjadę wcześnie rano nocnym autobusem z Krakowa, zostawiam bagaż na dworcu w przechowalni, coś zjem w przydworcowych budach i ruszam pieszo na miasto. Czy to ulicą Gorodocką czy to Bandery, kieruję się do centrum. No dobrze, czasem w zimie jadę tramwajem. Do centrum tego bardzo ścisłego albo mniej ścisłego. Więc albo na Rynek i Prospekt Swobody albo pod uniwersytet, albo na Siczowych Strzelców do Puzatej Chaty na śniadanie, jest tych kierunków cała masa. Oczywiście w zależności od pory roku i temperatury trzeba co jakiś czas albo się schłodzić piwkiem albo zagrzać koniaczkiem, tak czy inaczej trzeba gdzieś przysiąść czasami a miejsc do tego przeznaczonych – czytaj kawiarni i innych lokali jest tam cała masa. Można więc iść przed siebie, zagłębiać się w coraz to nowe przecznice, gubić się w nich, poznawać coraz to nowsze skwery, place i parki. A jak się wam znudzi to wspiąć się na Wysoki Zamek – kopiec Unii Lubelskiej albo do cytadeli. Dobrym pomysłem jest też wsiąść w tramwaj linii 1 lub 9 i objechać nim sporą część miasta a zwłaszcza jego centrum, gdyż obie linie robią pętlę w przeciwnych kierunkach. 






Byłem we Lwowie tak wiele razy a wcale nie mam dość i ciągle chcę tam wracać. Bo to miasto z niesamowitym klimatem. Legendarne już knajpy i kawiarnie gdzie można pokosztować alkoholi lub spróbować znakomitego strudla lub innych specjałów, znakomitych nalewek, dobrego piwa. Mimo wielu wizyt w tym mieście nadal słabo znam jednak knajpy bo zwykle wolę poświęcić czas i siły na chodzenie. I jeszcze raz i kolejny, ten sam zaułek, pasaż, uliczka. Jeśli dobrze czujecie się w Krakowie to we Lwowie poczujecie się jeszcze lepiej! To miasto z fantastycznym charakterem.
Nie będę tu opisywał poszczególnych zabytków i innych atrakcji – to wszystko znajdziecie w przewodnikach i Internetach. Miasto przyciąga mnie jak magnes i zawsze do niego chętnie wracam. I znów i znów… 

































Zdjęcia pochodzą z różnych lat i różnych okresów