Dwa lata nie
było mnie w Bośni i Hercegowinie. A ochotę na odwiedzenie ponowne tego kraju
miałem już od dawna. Wprawdzie to tylko chwila ale zawsze coś. Muszę tu kiedyś
ponownie przyjechać samochodem, nie przejazdem do Czarnogóry ale obrać Bośnię
jako cel główny. Przynajmniej na tydzień. Tymczasem jest listopad. Samolot
ląduje w deszczu na lotnisku w Tuzli.
Pogoda nie zachęca. W tej części Bośni
jeszcze nie byłem, najwyżej gdzieś tam przejazdem. Nadszedł czas aby zwiedzić
Tuzlę! Lotnisko w Tuzli jest małe, ktoś napisał na jakimś forum internetowym,
że jest niewiele większe od osiedlowej „Żabki”. Ja bym powiedział, że rozmiarów
szkolnej sali gimnastycznej. Policjantka na kontroli paszportowej pyta mnie jak
jest po polsku Dobar Dan czyli Dzień Dobry. Szybko łapie podobieństwo naszych
zwrotów powitalnych. Wychodzę z terminala, że tak szumnie powiem i… na moich
oczach właśnie odjeżdża ostatnia taksówka! Kręcę się trochę bezradnie. Do
miasta jest ponad 15 km, pada deszcz. Nie najlepszy początek. Coś czytałem o
jakimś autobusie dojeżdżającym w okolice lotniska ale ni widu ni słychu. Na
szczęście po około 10 – 15 minutach zjawia się kolejna taksówka. Jadę do
pensjonatu na starym mieście, zarezerwowanym oczywiście wcześniej. Kierowca
mówi, że sporo Polaków odwiedza Bośnię. To dobrze, chyba ludzie przestali się
wreszcie bać wojny, która przecież skończyła się ponad 20 lat temu. Pensjonat
okazuje się bardzo porządnym miejscem, z miłym i pomocnym właścicielem, z
którym rozmawiam trochę po angielsku, trochę po serbsku i trochę po polsku.
Biegnę coś wreszcie zjeść – ostatni posiłek zjadłem w domu gdzieś po 2 w nocy a
jest 17ta. Mój wybór szybko pada na bar z tradycyjnym bałkańskim jedzeniem.
Zamawiam duże cevapi i coś do picia.
Jest naprawdę pokaźnych rozmiarów! Potem
jeszcze wieczorny spacer po mieście aby zorientować się w topografii, szybkie
piwko w jakiejś knajpie, zakupy kolejnych dwóch do hotelu i wracam na pokoje.
Prysznic, jedno piwo i padam na łóżko. Spać! Rano smaczne i syte śniadanie i na
miasto. Czeka mnie kilka godzin chodzenia po centrum, które choć niezbyt duże
to ma sporo do zaoferowania. A poza tym oddaję się mojej ulubionej czynności
czyli bezcelowemu snuciu się po uliczkach. Meczet Turala-bega, pięknie
odnowiony a kawałek za nim przy parku Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej
Bogarodzicy, prawosławna.
Po przeciwnej stronie starego miasta kościół
katolicki. Tuzlę zamieszkuje w ponad 90% ludność muzułmańska, z minaretów co
kilka godzin rozlega się wezwanie na modlitwę, co jest bardzo klimatyczne i robi
niesamowite wrażenie, nie jesteśmy chyba po prostu do tego przyzwyczajeni.
Stojąc na Placu Solnym – centralnym miejscu miasta odzywa się jeden muezin, po
chwili z innego kierunku słyszymy innego i potem jeszcze następnego.
Fajnie wyglądają
stare meczety, które nie ucierpiały podczas wojny, nie są tak błyszczące i
odnowione na wysoki połysk, tylko takie zwykłe, klimatyczne.
Jeden z nich stoi
w rejonie jeziorek będących w lecie atrakcją i ściągającym tu wielu turystów.
Zaś nad jeziorkami w parku groby z ostatniej wojny. Od tego tematu w Bośni nie
uciekniemy.
Dużo godzin poświęciłem na włóczenie się po uliczkach, zajrzałem
chyba w każdą, zwiedziłem też kilka knajp, próbując pysznego jedzenia w tym
dwóch wspaniałych zup, których nazw już Wam oczywiście nie wymienię.
Wraz z
przelotami wypad zajął mi cztery dni i utwierdził mnie w przekonaniu, że do
Bośni warto wracać. Na dłużej.
Dziękuję za ten wpis! Będę w Tuzli w połowie czerwca. po lekturze jeszcze bardziej ne mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńBardzo proszę i polecam się ;-)
OdpowiedzUsuńBośnia to mega ciekawy kraj...