piątek, 25 marca 2016

Zmienna Odessa

Zawitałem do Odessy po ośmioletniej przerwie. Niewiele z niej pamiętałem – raz po pierwsze, że nie wiele wtedy widziałem a dwa, że dość szybko doprowadziliśmy się wtedy do błogiego stanu przy użyciu różnokolorowych płynów ;-) Wtedy, w 2008 roku trafiliśmy do Odessy właściwie wprost z ewakuacji z ogarniętej wojną Gruzji. Teraz przyjechałem ze Lwowa, wygodnym kupiejnym wagonem, przed dziewiątą rano, wyspany, wysiadłem na dworcu. Przywitał nas jak zwykle jakiś triumfalny powitalny marsz. 

Załatwiłem formalności związane z dalsza podróżą na drugi dzień, oddałem bagaż do przechowalni i ruszyłem w miasto. Gdy wysiadałem z pociągu świeciło piękne słońce. Po dwudziestu minutach wszystko zasnuła mgła. 

Trochę na czuja, różnymi uliczkami kierowałem się w stronę morza. Klucząc nagle stanąłem jak wryty – na nowym budynku widniała nowa tabliczka: ul. L. Kaczyńskiego, cyrylicą. Od razu widać, że Misza jest tu u władzy, pomyślałem. Misza, czyli od prawie roku nowy gubernator obwodu odesskiego, „naturalizowany” Ukrainiec Michael Saakaszwili, były prezydent Gruzji. 

Dotarłem do bulwaru nadmorskiego. Wspaniałe, okazałe gmachy a za drzewami już majaczy morski dworzec. 




Mijam niezbyt wielu, jeszcze wtedy spacerujących i docieram do słynnych schodów potiomkinowskich. A więc w dół, potem morski dworzec, na którym potwornie mnie przewiało. 


Wkraczam na stare miasto. Urokliwe uliczki a na nich już sporo ludzi. Zapuszczam się w ulicę Deribasivską, będącą pieszym deptakiem – główną ulicę miasta nazwaną tak na cześć Hiszpana De Ribasa, któremu Odessa zawdzięcza kamienny port i swój kosmopolityczny charakter. Ukraińcy, Rosjanie, Ormianie, Grecy, Żydzi, Polacy… Wiele nacji mieszkało kiedyś w tym mieście. 









Wieczór także spędzam na mieście obserwując ludzi wypełniających restauracje, siedzących przy kolacji czy kieliszku czegoś dobrego. 



Noc spędzam w niezłym hotelu, oddalonym nieco od centrum ale od czego są trolejbusy i tramwaje. Na drugi dzień znów zostawiam plecak w dworcowej przechowalni a sam „idę w miasto”. Mam cały dzień – autobus do Mariupola odjeżdża dopiero wieczorem. Snuję się po uliczkach. Odessa, choć obecnie poobwieszana ukraińskimi flagami i każdy płotek pomalowany jest w barwy niebiesko żółte, nie do końca jest miastem pro-ukraińskim. Mieszka tam wielu Rosjan. Rosyjski słyszy się na ulicy tak często jeśli nie częściej niż ukraiński. Oczywiście to, że ktoś mówi w języku Puszkina nie znaczy, że nie jest ukraińskim patriotą. Ale w maju 2014 roku miasto przeżyło hybrydowy atak dokonany przez przeszkolonych prowokatorów. Taka odmiana zielonych ludzików tylko, że nie na zielono. Doszło do zamieszek, zginęło ponad czterdzieści osób, głównie… rosyjskich prowokatorów. Spalony budynek związków zawodowych straszy całkiem blisko dworca. Jak się później okazało większość ofiar miała rosyjskie paszporty. 

Niepowodzenie prowokacji dokonanej przez zielone ludziki w Odessie i Mariupolu tak naprawdę zniweczyło cały projekt pod tytułem Noworosja, gdyż nie można było połączyć ziem zajętych przez Rosjan w Donbasie z Krymem i Naddniestrzem i w pewnym sensie już wtedy cały projekt stracił sens. Czy Ukraina się obroniła – czas pokaże.
Ja zaś, snując się uliczkami, przesiadując w knajpach, doczekałem do wieczora, sadowiąc się przed dziewiętnastą w autobusie do oddalonego o ponad sześćset kilometrów Mariupola. 
Z pewnością obecnie mogę polecić Wam Odessę jako ciekawe i wspaniałe miasto knajp i restauracji, które żyje do znacznie późniejszej godziny niż wiele innych miast Ukrainy, jest więc idealnym miejscem na np. czterodniowy weekend połączony ze zwiedzaniem i rozrywką.
Dojazd:
Nocnym pociągiem sypialnym ze Lwowa lub bezpośrednim samolotem z Warszawy, lub z przesiadką w Kijowie.

Odessa ma wiele do zaoferowania ;-) 

środa, 23 marca 2016

Belgia przespała wiele lat

Po wczorajszym, na chłodno popatrzmy co się stało w Brukseli. Tak, niewątpliwie belgijskie służby coś przespały, coś przegapiły. Nie tylko ew. przygotowania do wczorajszych zamachów ale także ostatnie kilka a może kilkanaście lat. W imię źle pojętej politycznej poprawności nie widziały narastającego radykalizmu niektórych mułłów i wiernych. To się mści. 

fot. Internet 
Ale zostawmy Belgów – po tak bolesnej lekcji jest szansa że wyciągną odpowiednie wnioski.
Do czego dążą islamiści? Zabijanie niewiernych to tylko część ich planu. Oni zmierzają do wywołania fali nienawiści a może nawet pogromów muzułmanów zamieszkujących kraje UE. Po co? Aby zyskać jeszcze więcej zwolenników wśród umiarkowanych, chcących spokojnie żyć wyznawców Islamu. Bo gdy taki zostanie przyciśnięty do muru, pobity, spalą mu budkę z kebabem to się przecież wcześniej czy później wkurwi, nie? Jeśli rozumnie do tego nie podejdziemy to sami wleziemy na tą minę, która wtedy na pewno eksploduje. W tej kwestii całkowicie zgadzam się z Marcinem Ogdowskim: 
Wzmianka o newsach Russia Today jest tu bardzo interesująca. Czemu Rosja prowadzi naloty na syryjskie miasta? Żeby było jeszcze więcej uchodźców, którzy zaleją i zdestabilizują Europę. Bo do jej osłabienia, destabilizacji czy wręcz rozpieprzenia UE Rosja zmierza bardzo silnie i wchodzi w każdą lukę jaką głupi i nieruchawy zachód jej zostawia. Dlatego w nieodległej przyszłości czekają nas jeszcze „ciekawsze” czasy i wydarzenia… 
źródło: Internet 
PS 
Jak już o UE to mimo wad tej organizacji jest ona obecnie jedynym (wraz z NATO) gwarantem jakiej takiej stabilności na naszym kontynencie i osłabianie jej, ostatnio także przez nasz kraj jest prezentem dla Rosji i innych ciemnych a raczej brunatnych sił o czym nieraz już ostrzegałem. 


czwartek, 17 marca 2016

Mariupol żyje normalnie

Do miasta docieram autobusem z Odessy rano, po całonocnej jeździe. Po drodze mijamy kilka blok – postów. Na niektórych z nich są kontrole dokumentów. Żołnierze pułku Azov, policjanci. 

Już na pierwszy rzut oka oceniam, że miasto zbyt piękne nie jest. Po drodze na dworzec mijamy spalony podczas zamieszek w 2014 roku budynek urzędu. Po jakimś czasie porządek w mieście przywróciło ukraińskie wojsko. 
Wysiadam, zupełnie nieznane miasto. Hotel zarezerwowany ale jeszcze trzeba do niego dotrzeć. Podchodzę do jednego z taksówkarzy, mówię ulicę i hotel. Zbiera się małe konsylium. W końcu jeden z nich mówi: - słuchaj, to jest niedaleko, tu prosto tą ulicą, góra dziesięć minut piechotą. Najwyraźniej na wschodzie Europy nawet taksówkarze są inni. Choć wyglądali "stylowo". Idę więc piechotą i po chwili faktycznie docieram do hotelu. Ruszam w miasto, pomagam sobie nawigacją w telefonie. Zaniedbane bloki mieszkalne, trochę kamienic w centrum. Część budynków może niezbyt dużych (nie tak jak w Kijowie) ale ten sam monumentalny styl stalinowski tylko, że w wersji pomniejszonej, dla prowincji. Centralny plac z nie działającą teraz fontanną i klombami, które być może na wiosnę obsadzą kwiatami. 








Miasto zdaje się żyć normalnie. Ludzie chodzą do pracy, do sklepów i na bazary. Siedzą w restauracjach. Przy hotelu, w którym mieszkałem jest jedna z lepszych, ze znakomitym jedzeniem i sprawną obsługą a co wieczór muzyka na żywo i tańce. Działają bankomaty, banki, komunikacja miejska opierająca się jak wszędzie na marszrutkach oraz kosmicznie wyglądających starych tramwajach oraz trolejbusach. 


O zagrożeniu przypominają jedynie dość często namalowane farbą na murach napisy informujące o schronach. 

Jedynie instytucje państwowe, zwłaszcza te związane z obronnością i bezpieczeństwem zamienione zostały w twierdze. Na początku konfliktu miasto na chwilę zostało opanowane przez separatystów, pojawiły się zielone ludziki, doszło do szturmu na komendę milicji. Dlatego takie środki ostrożności. Dziś starej milicji już nie ma, zastąpiła ją nowa policja, choć w Mariupolu radiowozami jeździ także wspierająca nową służbę Gwardia Narodowa. Na avtovagzale porządku pilnuje policjant, jeszcze w starym milicyjnym mundurze oraz trzech gwardzistów z kałasznikowami. Policjanci też często chodzą w wojskowych mundurach i hełmach kompozytowych. 

Na mieście pełno plakatów z twarzami poległych obrońców z pułku Azov oraz potępiających separatyzm. 


Miasto nie jest może ładne ale można w nim odszukać ładne rzeczy. Takim miejscem jest miejski park, z którego rozciąga się widok na Morze Azowskie. Tak, to mój pierwszy kontakt z Morzem Azowskim. Plaża, na której byłem co prawda nie powala, zaraz koło niej przebiega linia kolejowa, ale jakaś tam jest. Kiedyś przyjeżdżali tu ludzie z Doniecka na urlopy. 









Rejon Primorski to różne hotele i pensjonaty. W jednym z nich zakwaterowała się misja OBWE. Ich opancerzone samochody stoją przed obiektem. Linia frontu przebiega ok. 8 – 12 km na wschód od miasta. 



Niedawno ukraińska armia odzyskała kontrolę nad całą miejscowością Szyrokine – niegdyś małym letnim kurortem. Dziś to kupa ruin. 
24 stycznia 2015 roku na Mariupol spadły rosyjskie rakiety Grad zabijając trzydzieści osób a raniąc około stu. 
Znawcy tematu twierdzą, że obecnie mieszkańcy Mariupola dzielą się na trzy grupy: ci co za Ukrainą, ci co za Rosją i ci co za świętym spokojem. Byłem jednak zaskoczony, że na ulicach całkiem często słychać język ukraiński. W mieście żyje także całkiem spora społeczność grecka, której członków czasami nawet na pierwszy rzut oka można rozpoznać. Większość mieszkańców uważających się za Polaków została ewakuowana przez nasze władze do Polski, kilka miesięcy temu.
Byłem w mieście, w strefie ATO dwa dni i dwie noce. Obserwowałem, jak się żyje w przyfrontowym mieście. Mariupol stara się żyć normalnie. 

Na plaży przyleciał do mnie biały gołąb. Mariupolski gołąb pokoju? Oby.