czwartek, 24 grudnia 2015

Rewolucyjne święta

Jedenaście lat temu wigilię i święta spędziłem w dość wyjątkowy sposób – na ogarniętej Pomarańczową Rewolucją Ukrainie. Łatwo nie było – najpierw w nieogrzewanym wagonie pociągu do Przemyśla, potem w zimnym autobusie dwie albo trzy godziny na granicy z Ukrainą. Wigilia symbolicznie w wyjątkowo, jak na Ukrainę, pustym pociągu do Kijowa. Wigilia składała się z opłatka i piwa.

Gorączka na Majdanie, poznawanie kolejnych ludzi, fotografowanie. Nagle jeden z Ukraińców z miasteczka namiotowego mówi do nas: - przecież u was są teraz święta. Odpowiadam, że tu dzieją się ważniejsze rzeczy. Poznany na Chreszciatiku w miasteczku namiotowym Andriei (-„jestem ze Zbaraża…. A, przecież myśmy się tam z wami bili 300 lat temu”) dzwoni z pożyczonej od kogoś komórki do kobiety, którą zna tylko przez telefon i załatwia nam u niej nocleg. Specjalnie dla nas. Cóż, to był taki czas, że jak się mówiło, że jest się z Polski to otwierało wszystkie drzwi. 


Wieczór wyborczy, na Majdanie zbierają się tłumy. Powiewają flagi, pomarańczowe, ukraińskie, gruzińskie, polskie. Wstępne wyniki wyborów: Juszczenko wygrywa! Tłum szaleje z radości. Kilka razy przepychamy się bliżej sceny bo podobno zwycięzca ma się na niej pojawić. Ludzie widząc nasze aparaty i rozpoznając w nas obcokrajowców starają się abyśmy dotarli jak najbliżej sceny i zrobili jak najlepsze zdjęcia. Mówią: niech świat to zobaczy. Wreszcie ok. 2 w nocy pojawia się Juszczenko wraz z całą świtą. Tłum szaleje. Widać wielką radość i entuzjazm. Trwają przemowy i podziękowania. Nowy prezydent nie zapomina także o Polakach. Na koniec owija wszystkich swoich współpracowników szesnastometrowym szalem, oczywiście pomarańczowym, który jeśli dobrze zrozumiałem otrzymał od kobiet z Polski. W pewnym momencie łapie mnie za rękaw staruszka i pyta czy nie baliśmy się przyjechać, że tu jeszcze może różnie być, że może polać się krew… Nie, nie baliśmy się, warto było tam pojechać, bo na naszych oczach rodziła się historia, to fenomenalne uczucie! 








I naprawdę nie jest dla mnie teraz ważne, że osiągnięcia Pomarańczowej Rewolucji zostały zaprzepaszczone i to przez polityków, których ona wyniosła do władzy. Przez ich spory, wojny podjazdowe i chwilowe sojusze oraz rządzę władzy i pieniędzy owoce pierwszego Majdanu zostały zmarnowane. Ukraina straciła kolejne dziewięć lat. Ale warto było tam być i patrzeć na to wszystko, warto było spędzić te święta z tymi ludźmi w sercu Kijowa!
Dziewięć lat później na Majdanie Niezałeznosti znów zawrzało a historia zerwała się z łańcucha… 

środa, 23 grudnia 2015

Wąwóz Pankisi

Chciałbym Wam opowiedzieć o dolinie Pankisi. O takiej jaka ona była a może i jeszcze trochę jest. Bo na pewno jest gościnna jak cała Gruzja, właściwie cały Kaukaz. Zastanawiam się jednak czy po wszystkich okolicznych wojnach i nieszczęściach jakie dotknęły mieszkańców tej doliny jest jeszcze to dawne Pankisi, w którym muzułmanie przychodzili na Wielkanoc w odwiedziny do prawosławnych a ci z kolei szanowali zwyczaje muzułmanów. W życiu doliny wiele zmieniły obie wojny czeczeńskie a zwłaszcza ta druga.
Czeczeni przybyli w te rejony jakieś trzysta lat temu w poszukiwaniu lepszego życia. Słynni na całym Kaukazie jako bitni żołnierze chętnie przyjmowani byli na służbę u możnowładców, dostając w zamian ziemię. Kistowie, bo tak się ich obecnie nazywa wrośli w tę ziemię, stali się jej częścią. Mimo, że są Czeczenami, muzułmanami, w dużym stopniu „zgruzinieli” – zaczęli uprawiać winorośl, produkować wino, no i oczywiście spożywać je. Praktykują oni odmienną wersję islamu – Sufizm, gdzie często modlitwa zamienia się w ekstatyczny taniec – dzikr. Dużo zmieniło się po upadku ZSRR. Od braci z północnej strony Kaukazu oddzieliła ich granica, upadła właściwie cała dotychczasowa gospodarka, Gruzja pogrążyła się w wojnach. Nastała bieda. Później przez góry z ogarniętej wojną Czeczenii zaczęli docierać uchodźcy a wraz z nimi bojownicy. Chyba każdy dom w dolinie przyjął uciekinierów. Pełne były szkoły i inne budynki publiczne. Gruzińskie państwo właściwie wtedy nie funkcjonowało więc władze wolały nie wiedzieć co tam się dzieje a policja przestała się tam zapuszczać. Nowym nie podobały się miejscowe zwyczaje. Uważali je za herezję, za odstępstwo od Islamu. Po pewnym czasie doszło do konfliktu miejscowej starszyzny z „nowymi”, m.in. zamknięto przed nimi meczet w Duisi. Nic to. Owiani legendą bojownicy Gełajewa zaczęli jednak przyciągać do siebie dzieci i młodzież. Błyskawicznie wybudowali także nowy meczet w Duisi, gdzie zaczęli nawet uczyć dzieci arabskiego. Ziarno zostało zasiane… Ugruntowane przez wieki zwyczaje zaczęły się zmieniać. Dość powiedzieć, że wielu bojowników Państwa Islamskiego pochodzi z Pankisi i Czeczenii. Duża część członków nielegalnej grupy zbrojnej zlikwidowanej przez gruziński spec-naz w rejonie wsi Lapankhuri w 2012 roku także pochodziła z tej doliny. Z czego to wynika? W dużej mierze z chęci zdobycia sławy, potrzeby walki „za wiarę”. A w dużej mierze także z nudów, z tego że miejscowi młodzi nie mają zajęcia i perspektyw, z tego że panuje tam koszmarne bezrobocie. Ale nie demonizujmy. Ciekawych tematu odsyłam do nowej książki Wojciecha Jagielskiego, łatwiej Wam będzie zrozumieć. 













Pankisi nie jest gniazdem oszalałych islamistów. To miły zakątek, dogodny do odpoczynku i wyjścia w góry na jedno lub kilkudniowe wycieczki. Byłem tam ostatnio w 2010 roku, mieszkałem w Duisi. Dzięki Polskiej Pomocy powstało w dolinie ok. dziesięciu kwater prywatnych, których gospodarze zostali przeszkoleni w Polsce. To wielka zasługa osób prowadzących projekt oraz Makłavy Margoszvili – niesamowitej kobiety o niespożytej energii, będącej po części pomysłodawcą utworzenia tam kwater dla turystów, niejako wyciągnięcia Pankisi z tej czarnej dziury w jaką cała dolina wpadła przez wojnę w sąsiedniej Czeczenii. Spotkałem ją ostatnio dwa lata temu w Akhmecie, jak tylko zobaczyła jeepy z polskimi flagami to od razu podbiegła do nas z tablicą reklamującą Pankisi. Ten miły zakątek gruzińskiej ziemi to znakomite miejsce na odpoczynek, kąpiele w nurtach Alazanii czy wspomniane wyprawy w góry. A ludzie są gościnni jak na całym Kaukazie. Jeśli chcecie odpocząć od turystycznych tłumów, które obecne są już w Gruzji, to jest to odpowiednie miejsce.  
Dla tych co chcą wiedzieć więcej: 
http://www.pankisi.org/cgi-bin/blosxom.cgi/polish/glowna 

środa, 16 grudnia 2015

Spotkanie Po Latach

Pisałem w którymś tekście niedawno o tym jak wojny lub inne tragiczne wydarzenia często burzą struktury społeczne, jak zrywają więzy po miedzy ludźmi żyjącymi obok siebie. Tak było w Bośni, tak było w Osetii Południowej czy Abchazji, i jeszcze w kilku innych miejscach na świecie, gdzie ludzie różnych wyznań odwiedzali się wzajemnie w dni świąteczne dla danej religii, żyli obok siebie, żenili się ze sobą, razem wychowywały się ich dzieci… Wojny i zawieruchy zniszczyły te społeczności, podzieliły je.

Gdzieś chyba pod koniec lat 90-tych miałem okazję oglądać w telewizji film nakręcony na podstawie powieści Freda Uhlmana „Spotkanie po latach”. Jakoś w przeciągu dwóch czy trzech lat zobaczyłem ten film kilkukrotnie bo był nadawany przez różne stacje telewizyjne, utrwaliłem sobie więc ten obraz. Później jakimś zrządzeniem losu wpadła mi w ręce sama książka (chyba w „taniej książce” na Brackiej – już nie ma tego miejsca). Wczoraj wieczorem zdjąłem ją z półki, zacząłem przeglądać. Dwie godziny i uporałem się z cienką książką, znów zarwałem noc. O czym opowiada film i książka? O przyjaźni dwóch chłopców w Stuttgarcie w 1932 roku na progu przejęcia władzy przez Hitlera (1933). O przyjaźni żydowskiego chłopca z niemieckim arystokratą – jego rówieśnikiem. Przyjaźni, którą przekreśliły czasy w jakich przyszło im żyć. Pierwszy wyjechał na zawsze do USA, drugi dał się uwieść ideologii nowego wodza Niemiec. Ich przyjaźń została brutalnie przerwana przez czasy w jakich przyszło im żyć. 
kadr z filmu (źródło Internet)

Dlaczego o tym piszę? Bo głęboka przyjaźń z drugą osobą jest w życiu bardzo ważna. Poznajemy w życiu wielu ludzi ale przyjaciół mamy zwykle zaledwie kilku, przyjaciół na lata, a często na całe życie. Pamiętajmy o tym zwłaszcza dziś gdy Europa zdaje się coraz bardziej brunatnieć. 

PS
Jeśli ktoś zna serwis internetowy gdzie znajdę ten film po polsku lub z polskimi napisami to proszę o info. Niestety z tego co pamiętam występował on pod kilkoma tytułami co nie ułatwia sprawy. 

środa, 9 grudnia 2015

Mały Iran

O tym miejscu przypomniałem sobie na początku miesiąca dzięki informacji jaka pojawiła się w mediach o ostrych starciach z policją w miejscowości Nardaran. 
Byłem tam jakieś pięć lat temu, jest to zaledwie 25 km od Baku, na półwyspie Apszeron, w Azerbejdżanie. Jechaliśmy marszrutką. Już w pojeździe zaczepił nas mężczyzna z tradycyjnym muzułmańskim nakryciem głowy, wypytując skąd jesteśmy itd. A gdy dowiedział się, że z Polski to bardzo się ucieszył, wymienił mi chyba pół naszej reprezentacji w piłkę nożną z lat 80-tych, pytając co teraz się z nimi dzieje. No do tego standardowe pytania w takiej sytuacji – jak się żyje w Polsce itd. Od razu zaoferował, że oprowadzi nas po meczecie, do którego jechał z Baku. Marszrutka kończyła trasę właśnie koło sporego meczetu ale część osób wysiadała już wcześniej, zwróciłem uwagę na kobietę w jaskrawo czerwonej sukience, która natychmiast po  opuszczeniu pojazdu ubrała na głowę chustę – hidżab. W mieniącym się na europejskie miasto Baku kobiety rzadko chodzą z zakrytymi włosami, tu jednak od razu dostosowywały się do panujących zwyczajów. Nie dopuszczalne są też krótkie spodnie u facetów – ci z naszej grupy, którzy je mieli musieli szybko przerobić je na długie. Jak w Iranie. 77% muzułmanów żyjących w Azerbejdżanie to szyici. Nasz przewodnik z marszrutki, jak się okazało mocno praktykujący muzułmanin, oprowadził nas najpierw po cmentarzu pokazując nam gdzie leży ważna dla nich postać, pokazał nam także nieprawidłowe z punktu widzenia Islamu nagrobki z czasów radzieckich przedstawiające twarz lub postać zmarłego. Potem weszliśmy do meczetu. Był nowy i bardzo okazały. Nasz nowy znajomy zaprosił nas także do podziemi gdzie można było zobaczyć groby różnych znamienitych osób. Nigdy zapewne byśmy tam sami nie weszli jako nie – muzułmanie ale, że byliśmy z miejscowym to nikt nie protestował (no może w samych kryptach kilku wiernych miało krytyczne uwagi ale zostali uspokojeni przez naszego przewodnika). Pożegnaliśmy się z nim na schodach wiodących w kierunku medresy i Morza Kaspijskiego i poszliśmy zwiedzać średnio ciekawą twierdzę. 











Muszę przyznać, że miejsce to zrobiło na mnie dość niesamowite wrażenie. Raptem 25 km od europejskiego Baku a przenosisz się jakby o setki kilometrów, do Iranu. Nie muszę dodawać, że nie kupi się tam alkoholu. Nardaran jest najbardziej ortodoksyjnym, konserwatywnym miejscem w Azerbejdżanie, gdzie nie raz już dochodziło do starć z siłami bezpieczeństwa posyłanymi tam przez władze, które panicznie boją się wpływów swojego wielkiego sąsiada – Iranu.
Zaś do samego Iranu, mam nadzieję, że uda mi się wreszcie pojechać…