środa, 4 listopada 2015

Smutna rocznica

Irinę poznałem zwyczajnie, jak poznawało ją setki innych turystów, po prostu w hostelu. Lecieliśmy po raz pierwszy do Gruzji i postanowiłem zarezerwować na początek jakiś nocleg w Tbilisi. Znalazłem więc namiar w przewodniku i wysłałem maila łamanym rosyjskim. W odpowiedzi dostałem potwierdzenie rezerwacji i propozycję wysłania po nas kierowcy na lotnisko, na co ochoczo się zgodziłem bo Gruzja była dla mnie wtedy zupełnie nie znanym terenem. Przylecieliśmy samolotem z Kijowa późnym popołudniem. Na lotnisku czekał kierowca z tabliczką „Irina Hostel”. Załadowaliśmy się do samochodu i przyjechali przez rozpalone słońcem miasto na Ninoshvili 19B. Weszliśmy do hostelu razem z kierowcą, Irina siedziała w swoim fotelu, zobaczyła nas wchodzących z kierowcą, przywitała pytaniem –Polsha? Potwierdziłem, wskazała nam pokój. Ot takie zwykłe, kolejni klienci przyjechali.

Czas płyną, my zwiedzaliśmy miasto i chłonęliśmy całkowicie nowe dla nas rzeczy. Gruzja marzyła mi się od dawna ale wtedy nie wiedziałem jeszcze jak bardzo zwiążę się z tym krajem. I jak silnie zaprzyjaźnię się z Iriną. Wynajętym busem zwiedziliśmy Mcchetę i na drugi dzień rano ten sam kierowca miał po nas przyjechać do hostelu aby ruszyć Gruzińską Drogą Wojenną do Kazbegów. Jednak wieczorem korzystając z Internetu z hostelowego komputera dowiadujemy się o starciach w Osetii Południowej. Dodatkowo wracając z Mcchety widzimy na pasie w kierunku Gori pickupy wyładowane wojskiem w pełnym rynsztunku. Rano nasz kierowca a także Irina uspokajają nas, że nic się nie będzie działo, że to tylko takie tam starcia i na pewno zaraz się uspokoi. Jedziemy do Kazbegów a po drodze widzimy obstawione już wszystkie strategiczne obiekty przez gruzińską policję. Sytuacja zdaje się zaostrzać, dostajemy pierwsze alarmujące sms-y z kraju. Na drugi dzień wracamy do Tbilisi, do Iriny. Hostel pęka w szwach. Z uwagi na możliwą ewakuację turystów wszyscy zjeżdżają do stolicy aby skontaktować się ze swoimi ambasadami. Irina robi co może, nikomu nie odmawia gościny, choć jej kwatera pomyślana na pięćdziesiąt miejsc noclegowych, gości teraz ponad osiemdziesiąt osób! Szczytem kreatywności turystów jest…. namiot rozbity na dachu, na który można wejść z jednego z balkonów. Śpię w holu od rana budzą mnie kroki osób udających się do punktów ewakuacyjnych. Także nasza ambasada organizuje dużą ewakuację Polaków i innych obywateli UE a także Ukrainy. My na razie zostajemy. Gdy wieczorem wracamy do hotelu jest już opustoszały. Zostaliśmy tylko my i jakichś dwóch gości z zachodniej europy. Wszyscy jesteśmy ubrani w koszulki z gruzińska flagą. Irinie bardzo się to podoba, robi sobie z nami zdjęcia  dodatkowo trzymając jeszcze polską i gruzińską flagę. Siedzimy z Iriną i jej córką do późna w nocy, moim łamanym jeszcze wtedy rosyjskim i troszkę po angielsku. Irina jest z nas bardzo dumna, że zostaliśmy. Mija kolejny dzień, sytuacja zaostrza się jeszcze bardziej. Mamy lawinę telefonów i sms-ów z Polski abyśmy wracali. Wreszcie uginamy się pod tym ciężarem i rejestrujemy się w ambasadzie na kolejną, ostatnia już ewakuację. Wieczorem siadam z Iriną na balkonie, jest jakby odrętwiała, bardzo się martwi tym co będzie dalej. Zostawiam jej pieniądze za nocleg.
Mija nieco ponad miesiąc i znów jestem w Gruzji. Nie było takiej opcji żebym tam nie pojechał znowu! Irina wita mnie jak kogoś bardzo bliskiego, jak rodzinę. Hostel opustoszały ale jacyś turyści jednak nieśmiało się pojawiają. Gdy po kilku dniach wyjeżdżam, Irina kategorycznie odmawia przyjęcia ode mnie pieniędzy. – Ja od was wtedy w czasie wojny wzięłam pieniądze a potem nie brałam już od żadnych turystów, którzy w czasie wojny tu jeszcze przyjeżdżali więc teraz od ciebie też nie wezmę. Nie było dyskusji.
Od pamiętnego 2008 roku, co rok wraz z przyjaciółmi wracaliśmy do Gruzji. Zwiedzaliśmy intensywnie cały kraj a także państwa sąsiednie ale do Iriny zawsze wracaliśmy. I zawsze byliśmy traktowani jak ktoś bliski, jak rodzina. Później zacząłem robić w Gruzji różne rzeczy więc bywałem tam jeszcze częściej. Hostel się rozwijał, Irina zainwestowała w poważny remont, przyjeżdżali ludzie z całego świata, choć chyba najwięcej Polaków. Zmieniała się także nieco dekoracja w holu, przybywało zdjęć tych najbliższych jej gości, nasze zdjęcie także tam stoi. Po katastrofie smoleńskiej pojawiła się na ścianie polska flaga, po rewolucji na Ukrainie dołączyła do niej także ukraińska.
Ilekroć tam byłem, Irina dzieliła się ze mną różnymi anegdotami wynikłymi z prowadzenia hostelu. Była tego cała masa. Irina mówiła „całym ciałem” więc bez problemu uzupełniało to moje braki w rosyjskim. Wszystko można było zrozumieć. Zawsze serdeczna, zawsze podkreślała, że biznes to jedno ale najważniejsze to pomagać turystom. Zawsze tłumaczyła różnym ludziom jak gdzieś dojechać, polecała zaprzyjaźnione noclegi w innych miastach a jak już nie było miejsca w hostelu a przyszli jacyś nie zapowiedziani turyści to posyłała ich do mieszkania jednej ze swoich córek. Jej hostel był jednym z pierwszych w Tbilisi, opowiadała jak ludzie pukali się w czoło gdy go otwierała, jak mówili, że tu nikt nie przyjedzie. Ona jednak wyczuła moment i w odpowiednim momencie przemian w swoim kraju udostępniła swój dom turystom. Swoje dwupoziomowe mieszkanie, w którym poprzednio prowadziła wraz mężem pracownie renowacji starych mebli, gdzie przychodzili studenci się uczyć tej sztuki, zmienił się w hostel z fantastyczną międzynarodową atmosferą.
Mam ją przed oczami jak siedzi w holu hostelu na swoim fotelu, w którym nie wolno było siadać nikomu poza nią, zwykle z papierosem, dyrygowała całym hostelem. Caryca Irina, królowa turystyki w Gruzji. 


Rok temu nie zdążyłem się z nią pożegnać. Gdy wyjeżdżałem z Gruzji w połowie października była w szpitalu. Wiedziałem, że jest źle ale nie dopuszczałem myśli, że może jej zabraknąć. Miałem nadzieję na cud. 5 listopada dostałem telefon z wiadomością. Od razu poleciałem do Tbilisi aby pożegnać ją na zawsze. I nie było to już to samo Tbilisi. 

PS
Hostel nadal funkcjonuje i zaprasza w swoje progi! Irina Hostel, Tbilisi ul. Ninoshvili 19B III piętro 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz