sobota, 31 października 2015

Czołgi w Medzilaborcach

Zaraz za naszą granicą, dosłownie kilkanaście kilometrów od przejścia w Radoszycach, położone jest słowackie miasto Medzilaborce. Pod tą trudną nazwą kryje się miasteczko z ponad sześcioma tysiącami mieszkańców, Łemków, Słowaków i Cyganów. Bezrobocie przekracza 20%. Siedemnaście kilometrów od miasteczka urodził się Andy Warhol i dzięki temu teraz możemy kroczyć główną ulicą miasta, jego imienia.







Odnowiona, znajdziemy przy niej lub niedaleko od niej wszystko co najważniejsze – market i inne mniejsze sklepy, dwie cerkwie (jedna bardzo ładna), hotel, niedaleko urząd miejski. Ot taka senna słowacka prowincja otoczona pięknymi górami Beskidu Niskiego. Przez miasto przechodzi, niestety nie używana dziś międzynarodowa linia kolejowa z Polski.  Dlaczego więc o tym piszę? Otóż przy głównym rondzie w samym centrum, naprzeciwko władz miejskich stoi pomnik można by rzec braterstwa broni armii czechosłowackiej i radzieckiej, pod nim nie tak dawno złożone kwiaty. Hmm…. No faktycznie, nie dość, że ich „wyzwolili” (Słowacja księdza Tiso), to jeszcze ich najechali w 1968 roku, zresztą do spółki z nami. No dobra, wiem nie wszyscy Słowacy popierali ks. Tiso itd. Ale mimo wszystko razi mnie ten pomnik. Obrazu dopełniają czołgi stojące na postumentach – jeden przy wyjeździe z miasta drugi prawie przy naszej granicy. Oba oczywiście z czerwoną gwiazdą. 





Od razu zaznaczam – nie jestem obłąkanym dekomunizatorem, daleki jestem od wysadzania „niesłusznych” pomników i rozkopywania grobów „okupantów” ale czas takich monumentów zwyczajnie się już skończył i ich miejsce jest na cmentarzach wojskowych lub w muzeach.

Czy ktoś mi rzeczowo wytłumaczy dlaczego Słowacy mają do tego tak obojętny stosunek?  

niedziela, 25 października 2015

Bartne

Do Bartnego dojechałem przesiadając się po drodze z Gorlic z jednego autobusu na drugi, wcale nie wysiadając z tego pierwszego ;-) Niemożliwe? A jednak! Ciężko się było w Gorlicach dowiedzieć skąd odjeżdża autobus do Bartnego – na dworcu autobusowym nikt nie wiedział. Pomógł mi dopiero telefonicznie pan ze schroniska w Bartnem. Otóż autobus odjeżdża z przystanku na ulicy Legionów i wykonuje trzy kursy dziennie. 

Na przystanku dobrze być sporo wcześniej bo podana na rozkładzie godzina nie jest wiążąca i autobus może odjechać wcześniej. Już wam się podoba? To jedziemy dalej. Pojazd dojedzie do urzędu gminy w Sękowej i tam właśnie musiałem kupić drugi bilet w tym samym autobusie – kursy są łączone. Dodatkowo spełniają jeszcze rolę autobusu szkolnego. Nie ważne, grunt, że w ogóle coś tam jeździ. Dojechałem. Wioska zaczyna się w dolince i ciągnie przez kilka kilometrów w górę prawie pod schronisko. Większość mieszkańców to Łemkowie i miedzy sobą rozmawiają po łemkowsku (sam słyszałem). W „centrum” jest sklep (czynny do 16tej), remiza, obiekt leśnictwa (chyba) oraz dom Fedora Kuziaka – łemkowskiego działacza, poety i malarza. Jest też jedna z dwóch cerkwi ale ta mniej ciekawa z 1930 roku. Natomiast druga jest wspaniała! Wybudowana w 1842 roku pod wezwaniem śś. Kosmy i Damiana to prawdziwa perełka! 



Dzwonnica jest starsza niż reszta i pochodzi z wcześniejszego obiektu. Wewnątrz zobaczyć możemy XVIII wieczny ikonostas i niektóre ikony pochodzące jeszcze z XVI stulecia. Do tego pamiątka po utraconym na zawsze – odrzwia z cerkwi w Nieznajowej, która zawaliła się w 1965 roku a ostatecznie została rozebrana sześć lat później.
Całości widoku wioski dopełniają dwa cmentarze – wioskowy – połączony stary z nowym oraz nieco wyżej – wojskowy z I wojny światowej. 








Przy drodze po niżej cmentarza zobaczymy niewielki kamienny monument z krzyżem – to upamiętnienie „Żertwom Telergofa” – obozu koncentracyjnego jaki Austriacy urządzili dla kilku tysięcy Łemków podejrzanym o sprzyjanie Rosjanom w 1914 roku. Nie wszyscy z niego wrócili. 


W XVII wieku mieszkańcy Bartnego zaczęli trudnić się kamieniarstwem, co w tamtych czasach pozwalało jako tako się utrzymać, lepiej niż z hodowli i z roli. Niestety fach ten zaginął m.in. na skutek wysiedleń po II wojnie światowej. Łemkowie zaczęli wracać do wsi po 1956 roku. Upamiętnieniem dawnego zajęcia mieszkańców Bartnego jest ogromny drewniany kamieniarski pobijak, którego swoisty pomnik stoi obok starszej z cerkwi. 




Cóż, zapraszam was do Bartnego i w te okolice – to fantastyczny koniec świata bez zasięgu w telefonie (oprócz jednego – dwóch miejsc na górze wsi). Przespać można się w kilku prywatnych kwaterach a na niewymagających czeka bacówka PTTK. 

A gdzie poszedłem na drugi dzień z Bartnego? Poczytajcie: 
http://zewszystkichstron.blogspot.com/2015/10/sladami-stasiuka-beskid-niski.html

wtorek, 20 października 2015

Gruzińska Droga Wojenna

Pod tą złowrogą nazwą kryje się trasa z Tbilisi do Władykaukazu w Północnej Osetii, przebiegająca przez grań Wielkiego Kaukazu – Przełęcz Krzyżową – prawie 2400 mnpm. Od dwóch lat jest już asfaltowa na całej długości do granicy gruzińsko – rosyjskiej, wcześniej odcinkami była kamienisto – szutrowa.
Fot. Ł. L. 

Jadąc z Tbilisi warto zatrzymać się po drodze w Mcchecie – prastarej stolicy Kartlów, następnie przy twierdzy Ananuri oraz na punkcie widokowym przed przełęczą – dość koszmarnej posowieckiej budowli przedstawiającej na swoich ścianach „braterstwo broni” narodu rosyjskiego i gruzińskiego.
Twierdza Ananuri 
Fot. T. P. 
Fot. T. P. 
Fot. R. S. 

Dziwię się, że jeszcze nie zostało to zburzone przez Gruzinów i zastąpione jakąś nowoczesną konstrukcją. Choć miejsce samo w sobie jest bardzo klimatyczne i widoki oszałamiające.
Fot. T. P. 

Chwilę wcześniej mijamy też Gudauri – największy gruziński kurort narciarski cieszący się bardzo dobrą opinią wśród bywalców. Z roku na rok widzę jak przybywa tam hoteli.



Mijamy przełęcz z grobami jeńców niemieckich, i malowniczą drogą zjeżdżamy w dół w kierunku miasteczka Stepacminda. Wszyscy i tak przeważnie używają starej nazwy – Kazbegi. 









Pierwszy raz jechałem tą drogą w dość niecodziennych okolicznościach – w pierwszy dzień rosyjsko – gruzińskiej wojny w 2008 roku. Wtedy wynajętym busem wraz z grupą przyjaciół jechaliśmy do Kazbegów. Droga biegnie chwilami bardzo blisko granicy z Osetią Południową, obawiałem się więc czy ruski specnaz nie przejdzie gdzieś przez góry i nie urządzi jakiejś dywersji po stronie gruzińskiej. Nie tylko my się obawialiśmy – wszystkich ważniejszych miejsc i obiektów na trasie pilnowały posterunki policji ochronnej z kałasznikowami.
Fot. R. S. 

Do tego pogoda nie była najlepsza, od czasu do czasu padał deszcz a zamiast pięknych widoków przewalały się mgły i chmury. Po drodze w deszczu zwiedziliśmy twierdzę Ananuri a w tym czasie nasz kierowca pilnie wsłuchiwał się w komunikaty radiowe. Pytam go: - Shto skazali, budiet waina? A on na to: - da za woinu… Dojechaliśmy do Kazbegów, rozlokowaliśmy się na kwaterze. Mimo ogarniającego wszystkich napięcia oraz marnej pogody postanawiamy coś zobaczyć. Wyruszamy pieszo na wzgórze Gergeti do monastyru Cminda Sameba. Wspinamy się drogą korzystając z każdej nadarzającej się okazji aby zrobić zdjęcie – gdy coś widać. Z dołu jedzie jeep. Kierowca zatrzymuje się i pyta czy nas podrzucić. W środku jest jeszcze starsza kobieta i młody chłopak. Dziewczyny siadają w środku a my na stopniach na zewnątrz dojeżdżamy pod samą cerkiew. Niestety widoczność nie przekracza pięciu metrów. Zwiedzamy świątynię i rozmawiamy z naszym kierowcą. Okazuje się być generałem ale dyplomatycznie nie pytam jakiej armii (znaczy czy już gruzińskiej czy jeszcze radzieckiej a może jednym z przywódców Mchedrioni – bojówek z lat 90tych XX wieku). Pyta nas czy wiemy co się dzieje, chwilę rozmawiamy na tyle na ile pozwala mój, jeszcze wtedy marny rosyjski. Ma silny gruziński akcent co dodatkowo utrudnia zrozumienie co mówi. Schodzimy na dół, kręcimy się po miasteczku, wtedy jeszcze zapadłej dziurze, jemy wspaniałe chaczapuri w barze. 

Dziś Kazbegi bardzo się zmieniły. Powstały nowe sklepy, liczne bary i restauracje, mnóstwo guesthousów. Miasteczko jest obowiązkowym i jednocześnie łatwo dostępnym miejscem na Wysokim Kaukazie do którego docierają właściwie wszyscy turyści bo można tam dojechać zarówno dużym autokarem z wycieczką, wynajętą taksówką lub jeepem a także kursową marszrutką. Wszystko kwestia upodobań i zasobności portfela. I jest to stosunkowo blisko od Tbilisi. Tego atutu nie posiadają takie miejsca jak Omalo w Tuszetii czy Uszguli w Swanetii – to sporo dalej (ale to miejsca absolutnie klimatyczne, widokowe i spektakularne) i można tam dotrzeć jedynie jeepem najlepiej z wyspecjalizowanymi firmami, które organizują takie wyjazdy (http://zewszystkichstron.blogspot.com/p/wyprawy.html) albo szukać szczęścia samemu wynajmując na miejscu jeepa z kierowcą. Do Kazbegów zaś dotrzeć może właściwie każdy turysta.

Z różnymi ludźmi odwiedziłem już różne zakątki Gruzji i te „oklepane” gdzie jadą wszyscy i te wyjątkowe gdzie docierają tylko niektórzy. Ale widoki z Gruzińskiej Drogi Wojennej oraz wzgórza Gergeti robią wrażenie na każdym!  













GDW kwiecień 2013 ;-)