środa, 29 kwietnia 2015

Kamień – Grzyb

Wcale nie daleko od Krakowa, kawałek za Bochnią, na obrzeżach wsi Lipnica Górna znajduje się osobliwa skała będąca miejscową atrakcją turystyczną. Teren ten należy do Wiśnicko – Lipnickiego Parku Krajobrazowego. Zupełnie o tym miejscu nie wiedziałem wcześniej. Jest to Rezerwat Przyrody Grzyb  - Kamień. Skała w kształcie grzyba, która oderwała się od większej całości w wyniku erozji – ot – miejscowa atrakcja. Jadąc w kierunku Limanowej warto poświecić pół godziny aby zboczyć z trasy i zobaczyć to miejsce. 
Po więcej info zapraszam tutaj: 



wtorek, 28 kwietnia 2015

Ciekawa książka i historia jak koło

Już dawno mi się nie zdarzyło żebym przeczytał książkę w nie całe dwa dni. Może to zasługa wyjazdu na wieś gdzie nie traci się tyle czasu na siedzenie przy komputerze. „Dobij Mnie Europo” – wznowienie znakomitej książki Adama Bednarczyka, polskiego ochotnika w Bośni. Autor trafia do oddziału zwiadowczego Chorwatów w Bośni i zostaje z nimi przez wiele miesięcy. Książka, co ważne, nie epatuje krwawymi opisami, nie jest wiec poszukiwaniem taniej sensacji. Zawiera za to opisy życia przyfrontowego obfitującego w pijatyki ale też rodzące się uczucia a przede wszystkim braterstwo broni. Są oczywiście opisy akcji, czasem prostych, czasem niebezpiecznych, giną przyjaciele, ludzie z oddziału, giną też wrogowie – Serbowie. Ale tak naprawdę to autor opisuje życie w bazie i strefie przyfrontowej.
Książka nie jest może wysokiej klasy arcydziełem ale osoby interesujące się Bałkanami i wojnami jakie się tam toczyły w latach 90-tych XX wieku oraz interesującymi się w ogóle konfliktami powinni ją przeczytać. Naprawdę warto.
Czytając o tej, już nieco zapomnianej wojnie, dość często znajdywałem opisy i stwierdzenia jak ulał pasujące do dzisiejszej sytuacji na Ukrainie – osamotnieni obrońcy kraju, których tak naprawdę Europa ma w dupie. Chorwatom i Bośniakom przynajmniej dostarczano po cichu broń, mimo obowiązującego embarga (Chorwatom broń dostarczał także nasz wywiad wojskowy), Ukraińcom właściwie nikt nie chce w sposób zdecydowany pomóc…

Dobij mnie Europo… 
Opuszczony, postrzelany dom w mieście Jajce w Bośni 

niedziela, 26 kwietnia 2015

CZARNOBYL



Dziś mija 29 rocznica katastrofy w Czarnobylu. Miałem okazję być dwukrotnie w zamkniętej strefie. Tekst który zamieszczam jest fragmentem książki, która może kiedyś powstanie...

Dobrze jest odwiedzić jakieś miejsce ponownie po kilku latach aby zobaczyć jak się zmieniło, i w którą stronę poszedł tam rozwój turystyki. Takim specyficznym miejscem, dobrym do takich ocen jest zamknięta strefa wokół elektrowni w Czarnobylu. Odwiedziłem ją dwukrotnie: w 2007 i w 2011 roku.

Pomysł mojego pierwszego wyjazdu do zakazanej strefy zrodził się już jakiś czas wcześniej, dzięki, a jakże, internetowi i portalowi Odyssei, na którym zaczynałem dopiero buszować. Trafiłem na strony zawierające zdjęcia z Prypeci i Czarnobyla. Zajawiłem się. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że może tam być coś ciekawego. Największe wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia z opuszczonego miasta Prypeć - 60-tysięczne blokowisko ewakuowane w całości w ostatnich dniach kwietnia 1986 roku. Nie miałem także pojęcia jak się zabrać za organizację takiego wyjazdu. Wchodziła tu w grę kwestia transportu, zezwolenia na wjazd do zony itp. Ale okazało się, że jest nas więcej. Na szacownym forum tegoż portalu skrzyknęło się kilka osób i oto jesteśmy wszyscy razem w wyznaczonym miejscu zbiórki około 9 rano w MC Donaldsie koło dworca kolejowego w Kijowie. Są ludzie z Krakowa, Wrocławia i Poznania. O 9 pakujemy się do busa z ukraińskiego biura turystycznego, które zorganizowało wyjazd i ruszamy. Tak było za pierwszym razem, w 2007 roku. Wszystkiemu towarzyszyła jeszcze jakaś taka atmosfera tajemniczości i prawie grozy. Z ekipą wytrawnych podróżników z jaką przyszło mi zwiedzać wtedy zonę można było ciekawie porozmawiać, wymienić się doświadczeniami z różnych podróży w różne części świata i mimo, że jechaliśmy tak naprawdę na komercyjną, zorganizowaną wycieczkę to czuć było ten dreszczyk. Zupełnie inny klimat towarzyszył mi podczas mojego drugiego pobytu w zonie z tym samym biurem turystycznym specjalizującym się w tego typu „ekstremalnych” wyprawach, z którego usług korzystałem aby mieć wolną głowę od załatwiania pozwoleń na wjazd indywidualny, transportu i innych cudów ukraińskiej biurokracji. Wielki Neoplan i wielonarodowy kolorowy tłum kłębiący się przy nim w miejscu zbiórki spowodował u mnie silny opad szczęki. Tym razem pełna profesjonalna obsługa turystyczna, łącznie z tym, że można zapłacić za wycieczkę kartą w mobilnym terminalu. Jedzie się przez malownicze lasy, przy drodze, na jesieni ludzie sprzedają radio-grzybki... Grzyby wchłonęły bardzo dużo pierwiastków promieniotwórczych. Do granicy zony w miejscowości Ditiatki docieramy około 11. Milicjanci bardzo starannie sprawdzają nasze dokumenty z listą osób którą dysponują. Przy najmniejszym błędzie trzeba wykonać wiele telefonów aby sprawę wyjaśnić. Tak było za pierwszym razem gdy okazało się, że na takiej liście nie ma jednego z naszych kolegów, za to ja jestem wpisany dwa razy. Zastanawiam się na ile wynika to z sumienności pracy milicjantów a na ile jest to na pokaz. Na szczęście po pół godzinie udaje się sprawę wyjaśnić, szlaban w górę i jedziemy do miejscowości Czarnobyl. Tutaj w biurze poznajemy naszego przewodnika, krótka odprawa i rys historyczny, mapy zasięgu skażenia i ruszamy na zwiedzanie strefy. Zatrzymujemy się w centrum Czarnobyla i idziemy do sklepu (!) kupić coś do picia (jak wiadomo promieniowanie najlepiej neutralizuje alkohol). Sklep jest w tym dziwnym miejscu niezbędny bo żyją tam ludzie - obsługa techniczna elektrowni czuwająca nad jej bezpieczeństwem. Mieszkają w zonie pięć dni w tygodniu. Potem następuje rotacja. Ku naszemu zaskoczeniu w sklepie można płacić kartą, jednak sklepowa nam to odradza gdyż długo się czeka na połączenie. Myślę, że w moim banku by oszaleli jakby przyszedł im wyciąg z mojej karty z płatnością w miejscowości Czarnobyl. Zaopatrzeni w drinki w butelce ruszamy w trasę.

Z autobusu, podczas mojej drugiej wizyty w zonie, widzimy nowo zrobiony memoriał pamięci ofiar składający się z chyba kilkuset krzyży. Warto wspomnieć, że w zonie byliśmy wtedy kilka dni po oficjalnych obchodach 25 rocznicy katastrofy, w której brali udział prezydenci Janukowycz i Miedwiediew. Tak więc trawa pomalowana jest na zielono, miejscami położony nowy asfalt a pnie drzew prężą się pobielonymi na biało pniami. Po drodze mijamy wyświetlacz pokazujący m.in. aktualne promieniowanie. Docieramy do miejsca, które było chyba kiedyś małym stadionem. Na dawnym boisku stoją wozy bojowe zaparkowane tam na zawsze, które brały udział w akcji ratunkowej. Nie jest to jednak słynny cmentarz maszyn, którego zdjęcia można znaleźć w Internecie. Maszyny z tego cmentarza zostały podobno pocięte, jak twierdzi nasz przewodnik, przestały istnieć (ale chyba nie do końca jest to prawda). Co ciekawe, sprawdzamy stopień napromieniowania tych pojazdów. Pancerz praktycznie nie promieniuje za to przy gąsienicach licznik gajgera od razu skacze.

Zatrzymujemy się przy pomniku ratowników usytuowanym przy miejscowej jednostce straży pożarnej. Pomnik chałupniczą metodą wykonali sami strażacy. Następnie wieś Kopaczi a właściwie to co z niej zostało - wszystko zostało zburzone i przykryte warstwą ziemi. Fotografujemy się z tabliczkami ostrzegającymi o promieniowaniu i zakazujących kopania. Nasz licznik Gajgera nie wskazuje jednak dużego skażenia. Z drogi podziwiamy widoczną w oddali stację radarową nazywaną Okiem Moskwy, niedziałającą prawdopodobnie od awarii w elektrowni (jeśli działała kiedykolwiek bo co do tego nie ma pewności). Są to dwa ogromne radary, jeden 150 m a drugi 90 m wysokości. Prawdopodobnie był to element radzieckiej tarczy antyrakietowej, w dawnym ZSRR istniał jeszcze jeden taki radar. Ale to tylko domysły bo nikt, ani Rosja ani Białoruś, ani Ukraina nie ujawniają żadnych szczegółów na temat tej kupy żelastwa. Gdzieś czytałem, że po stronie białoruskiej istnieją jeszcze podziemne bunkry gdzie było centrum dowodzenia tą stacją. Nowe czasy przedzieliły dawną jednostkę wojskową granicą państwową. Chcemy jechać do Oka Moskwy ale okazuje się, że kilka lat temu wojsko zamknęło tą strefę, tak przynajmniej twierdzi nasz przewodnik. Za to w Kopaczi zwiedzić można jeszcze przedszkole – jeden z nielicznych budynków jaki pozostał – zabawki, pomoce szkolne, łóżeczka dla dzieci robią niesamowite wrażenie. Wokół przedszkola zarośnięty plac zabaw, którzy sprawia jakieś nierzeczywiste wrażenie.
 Wąską zarośniętą drogą, docieramy nad jezioro, którego wody chłodziły kiedyś reaktory. Piękny sielski widoczek i bezkres wody. Aż trudno uwierzyć, że jesteśmy koło elektrowni atomowej, w której doszło do ogromnej katastrofy. Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się przy reaktorach nr 5 i 6. W chwili awarii były one w budowie. Wokół nich zastygłe wielkie dźwigi. Budowa nigdy nie zostanie dokończona... W oddali widać już znajomy obiekt z kominem. To główny zespół budynków elektrowni z feralnym, 4 reaktorem a właściwie tym co po nim zostało. Zatrzymujemy się przy pomniku ku czci "gierojom" biorącym udział w akcji ratunkowej. Przed nami betonowy sarkofag bloku czwartego. Pamiętam jak pod koniec kwietnia 1986 od kogoś z rodziny dostaliśmy informacje o katastrofie i zakaz wychodzenia z domu! Panika była wtedy ogromna, potem oczywiście poiliśmy się płynem lugola. W tym miejscu nasz licznik wskazuje już sporo więcej. Sesja zdjęciowa i ruszamy dalej.




 Teraz to co mnie najbardziej interesowało, pociągało. Miasto Prypeć założone w 1970 roku dla pracowników elektrowni. Stajemy jeszcze na wiadukcie kolejowym, nazywanym dziś mostem śmierci, widać jeszcze pociągi na stacji w mieście, które nigdy już nie odjadą. Obawiam się, że ludzie, którzy, być może, obserwowali elektrownie z tego wiaduktu w tamten kwietniowy wieczór, mogą już niestety nie żyć. Prypeć. Kolejna drobiazgowa kontrola dokumentów przy wjeździe do miasta. Mijamy posterunek i idziemy "w miasto". To znakomity przykład co jest w stanie zrobić przyroda w dwadzieścia kilka lat. Drzewa zaczynają już rosnąć w budynkach. W mieście panuje całkowita "ogłuszająca" cisza. Bloki mieszkalne zieją pustymi oknami, budynki użyteczności publicznej najczęściej okien nawet nie mają. Zwiedzamy dom kultury, gdzie widać poczynione przygotowania do akademii pierwszomajowej mającej się odbyć za kilka dni, supermarket, w którym stoją lady chłodnicze i wózki na zakupy, szkołę gdzie leżą podręczniki, pomoce naukowe, jest w pełni wyposażona biblioteka niestety zdewastowana. Wszystko to robi ogromne wrażenie. Ci ludzie mieli tylko kilka godzin na spakowanie się. Powiedziano im, że to tylko na kilka dni. Wszystkich zapakowano do autobusów. Większość nie zobaczyła już swojego miasta. W dniu ewakuacji, po południu wojsko ponownie przeczesało miasto i znalazło kilku opornych. Dla wysiedlonych z Prypeci zbudowano mieszkania w mieście Sławutycz. Duże wrażenie robi na mnie mała sala gimnastyczna w jednym ze skrzydeł szkoły, w której stoi zniszczony przez warunki atmosferyczne kozioł do skoków. W innej sali walają się stosy porozrzucanych masek przeciw gazowych.

Wychodzimy na dach szesnastopiętrowego bloku. Z niego rozciąga się wspaniały widok na całe miasto. Na całe puste miasto. Na martwe wesołe miasteczko, które robi chyba największe wrażenie, na pustą szkołę, zdewastowany supermarket. I na elektrownie w całej okazałości. Zwiedzamy jeszcze basen i wracamy do pojazdu. Przewodnik i kierowca już się niecierpliwią bo przeciągamy pobyt w Prypeci. Te ok. dwie godziny to stanowczo za mało. Tam trzeba by pobyć cały dzień! Po opuszczeniu miasta mijamy miejsce nazywane Czerwony Bór. Wskazanie na liczniku gwałtownie rośnie. Ten teren został najbardziej skażony po awarii, całkowicie wymarła w nim przyroda, która dopiero kilkanaście lat temu zaczęła się odradzać.

W międzyczasie jemy bardzo smaczny obiad w niedawno odremontowanej stołówce niedaleko elektrowni.

Jeszcze parę ujęć obiektu ze słynnym kominem, od innej strony i jedziemy oglądać wielkie ryby koło samego kompleksu elektrowni. Tym kanałem doprowadzana była woda do chłodzenia reaktorów. Trzyosobowe stadko sumów już na nas czeka a wokół nich mnóstwo mniejszych ryb. Od razu zaznaczam – to nie są sumy-mutanty; Woda nie jest napromieniowana. Po prostu nie niepokojone przez nikogo doczekały do tak monstrualnych rozmiarów. Rybki, wyćwiczone przez coraz liczniej odwiedzających strefę turystów tylko czekają, aż się im coś rzuci. Przydaje się chleb zabrany ze stołówki. Korzystając z tego, że zrobiła się pogoda jedziemy ponownie pod reaktor numer cztery. Teraz już sesja zdjęciowa na dużym luzie. Przygotowywana jest budowa nowego sarkofagu gdyż ten stary, budowany w pośpiechu grozi zawaleniem. Budowa ma potrwać ok. 7 lat. W okolicy powstały już bazy firm budowlanych, które zajmą się budową. Na koniec udaje nam się jeszcze zobaczyć dawny port rzeczny z na wpół zatopionymi barkami. Wtedy pierwszym razem, na tle jesiennej przyrody wyglądały niesamowicie.

Niewiele pozostało już z atmosfery tajemniczości i pewnego dreszczyku emocji jaki towarzyszył mi podczas mojego pierwszego pobytu w zonie. Zamknięta strefa wokół elektrowni w Czarnobylu stała się miejscem tłumnie odwiedzanym przez turystów z całego świata, miejscem ogromnie komercyjnym. Podczas kolejnego wyjazdu zobaczyłem co prawda kilka miejsc, których nie widziałem wcześniej jednak np. pobyt w Prypeci, która wydaje mi się najciekawszym miejscem był mocno ograniczony, choć przyczyniła się do tego także zmienna pogoda.

Nasza wycieczka pomału dobiega końca, odwozimy naszego przewodnika do Czarnobyla, po drodze podziwiając jeszcze z oddali „Oko Moskwy” i ruszamy w kierunku granicy strefy. Tam wszyscy muszą opuścić autokar i przejść przez specjalne radiometryczne bramki. To taki trochę teatr i zastanawiam się czy te bramki naprawdę działają. W tym czasie pracownik strefy z detektorem sprawdza opony naszego autokaru. Szlaban się podnosi i opuszczamy strefę duchów.

Jeśli jeszcze kiedyś się tam wybiorę to tylko z indywidualnie załatwionym pozwoleniem i własnym samochodem. W trzydziestokilometrowej strefie zamkniętej wokół elektrowni jest przecież dużo ciekawych miejsc, do których turyści rzadko jeszcze zaglądają. Nawet tam, w zamkniętej i prawie wymarłej strefie, budzącej grozę po dziś dzień, trzeba szukać nie oklepanych turystycznie, niszowych miejsc i uciekać od wdzierających się wszędzie ludzi! Mimo tej komercjalizacji Czarnobyl pozostaje niesamowitą, namacalną lekcją nie tak odległej historii.


czwartek, 16 kwietnia 2015

Rekomendowane noclegi w Gruzji - aktualizacja 2015

Idzie nowy sezon, chcę więc zarekomendować Wam kilka wybranych kwater z terenu całej Gruzji: 
Tbilisi
Irina Hostel
Ulica Ninoshvili 19B III Pietro, dzielnica Marjanishvili
Legendarne miejsce w Tbilisi, jeden z najstarszych hosteli, polecany przez wszystkie przewodniki i przeze mnie 
;-) 
Hostel dysponuje ok 50 miejscami. Znakomite miejsce, które gorąco polecam
Rezerwacji lepiej dokonać z wyprzedzeniem 
irina5062@gmail.com
+99599111669
język rosyjski i angielski
inna opcja w Tbilisi
Hostel Lion blisko stacji metra Avlabari
dobre warunki ale trochę drożej. Ul. Pahgava 36
+995555608038
Jez. rosyjski


Mestia
Roza Shukvani
rozashukvani@gmail.com
+995599641455
swietna kwatera, świetne jedzenie 
język angielski i rosyjski
http://www.roza-mestia.com/



Kutaisi
Kote 
http://hostelkutaisi.wordpress.com/ 
język polski
bardzo pomocny i poukładany facet, który wiele może załatwić. Będziecie zadowoleni. Polecam! 

inna opcja w Kutaisi
Giorgi Giorgadze
ul. Czanczibadze 14

giorgihomestay14@yahoo.com
https\://www.facebook.com/giorgis.guesthouse?fref=ts

bardzo przyzwoita kwatera i solidny, kompetentny właściciel, który może nie jedno załatwić, między innymi wycieczki po atrakcjach w okolicy Kutaisi. Polecam! 
Jez. angielski i rosyjski 

Kazbegi
Maia Shujashvili
+99555548480
https://www.facebook.com/profile.php?id=100007525424482&fref=ts 
wspaniałe jedzenie i bardzo ciepła osoba, polecam szczególnie. 
jęz. rosyjski

inna opcja Kazbegi
Lia i Ramazi
+995599153639
Dobra kwatera z dobrym jedzeniem. Ramaz ma jeepa, którym może urządzić wycieczkę po okolicy.
Jeż. rosyjski

Kvareli
Iva Kuprashvili
eka_todadze@mail.ru
+995595370702
Bardzo dobra kwatera, wypasik, dobre jedzenie
Jez. rosyjski i podstawowo angielski

Sighnagi
Nukri Shengelia
Bardzo dobra, bardzo dobry gospodarz. Bez problemu może zorganizować tour po Kachetii i nie tylko oraz do Parku Narodowego Waszlowani. 
+995555300378
Język rosyjski

Inna opcja w Sighnagi:
Pensjonat rodziny Zandarashvili
+995599750510
+995577752510

Język angielski i rosyjski 

Zapraszamy także na zorganizowane wyjazdy z nami: 
http://www.adorientem.eu/ 
oraz do polubienia mojej strony na FB 
https://www.facebook.com/zewszystkichstron?fref=ts

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Tbilisi – w rytmie zmian

Stojąc ostatnio (przed Świętami Wielkanocnymi) na twierdzy Narikala i patrząc w dół na Tbilisi uświadomiłem sobie, że byłem świadkiem sporej ilości zmian jakie zaszły w tym mieście przez ostatnie lata.
Gdy przyjechałem tu po raz pierwszy, w 2008 roku nie było jeszcze wielu szczegółów architektonicznych przykuwających obecnie uwagę turystów.
A teraz proponuję Wam zabawę w Wytęż Wzrok ;-)

2008 rok 
Moja pierwsza panorama Tbilisi 


Pałac prezydencki - jeszcze w budowie 


Kościół Metehi i skrzyżowanie koło niego 

W roku 2009 byłem zbyt pochłonięty zwiedzaniem innych części Gruzji oraz Armenii i Górskiego Karabachu aby zrobić jakąś panoramę Tbilisi. Ale dzięki temu na zdjęciach już z 2010 roku nawet mało wprawny obserwator zauważy dość istotne zmiany.
2010 rok 
W tle pomnika Vahtanga Gorgasali zaczęto budować hotel

Budowa pałacu prezydenckiego została ukończona 

A co to szklany łuk przerzucony przez Mtkvari? 

Powstaje Park Pokoju 

Tak, tak to jest to - Most Pokoju, zwany przez złośliwych podpaską 



 Cóż było dalej? Rok 2011 nie przyniósł jakichś spektakularnych zmian.
2011 rok 

Do podpaski zdążyliśmy się już przyzwyczaić 

Cały czas powstaje Park Pokoju 

Porządkuje się otoczenie pałacu prezydenta 

Kończą budować hotel koło Metehi 
Rok 2012 mógł zaskoczyć wielu. I zapewne zaskoczył

2012 rok 
"To coś" co powstało przy Parku Wolności to sala koncertowa. Budzi skrajne emocje 

Kolejka linowa na wzgórze Narikala a po lewej w tle tzw. grzybki - urząd w którym obywatel może załatwić WSZYSTKIE sprawy urzędowe, czyli magiczne "jedno okienko", które u nas nie działa do dziś 



W roku 2013 wszystko nabierało rumieńców... ;-)
2013 rok 






Po to aby błyszczeć w kolejnych latach
2015 rok 


Tak oto na moich oczach zmieniło się centrum Tbilisi. Warto wspomnieć, że nie tylko centrum. Stolica Gruzji to miasto z charakterem. Więc po prostu zapraszamy Was!  

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Ciekawe opowieści z Buczacza


Kilka lat temu, jeżdżąc po Podolu zawędrowałem do Buczacza. Wysiadłem z autobusu na dworcu, dowiedziałem się kiedy są następne w interesującym mnie kierunku i z plecakiem poszedłem cośkolwiek pozwiedzać. Dotarłem do kościoła i tu, jak się okazało miałem niebywałego farta – W tym samym momencie co ja, kościół zapragnęła zwiedzić wielopokoleniowa rodzina z Warszawy a oprowadzał ich sam proboszcz - ksiądz infułat Ludwik Rutyna, wtedy już ponad 90-letni staruszek. Dołączyłem więc do grupy. Ksiądz Rutyna to ciekawa postać – pochodzi z Podola, święcenia kapłańskie otrzymał we Lwowie, całe zawodowe życie przepracował w Kędzierzynie Koźlu jako ksiądz. Gdy przeszedł na emeryturę powrócił do Buczacza i z całych sił poświęcił się odbudowie tamtejszego kościoła, co po latach mu się wspaniale udało. O ile dobrze wiem w czasach radzieckich w obiekcie mieściła się kotłownia.


Chodzimy po kościele, proboszcz opowiada o jego historii i znajdujących się w nim rzeczach. Potem rozmowa schodzi na „dawne czasy” i stosunki polsko – ukraińskie. Ksiądz Ludwik Rutyna, Polak pochodzący z kresów, mówi oczywiście o różnych zbrodniach ukraińskich nacjonalistów na Polakach ale mówi też rzecz znacznie ważniejszą: to m.in. polityka II Rzeczpospolitej względem Rusinów jak wtedy często nazywano Ukraińców doprowadziła do takiej nienawiści. Burzenie przez Polaków cerkwi, traktowanie Ukraińców jak obywateli drugiej kategorii – w wojsku nie mogli dojść do stopnia wyższego niż sierżant, w policji czy żandarmerii w ogóle nie mogli służyć, próby wynaradawiania, brutalne akcje odwetowe policji i KOP trafiające zwykle w niewinnych ukraińskich chłopów zamiast w nacjonalistyczne podziemie, to wszystko przyczyniło się do ogromnej nienawiści do Polaków. Nie usprawiedliwia to oczywiście potwornych zbrodni na ludności polskiej dokonanej przez ukraińskie bojówki, jednak w polskiej świadomości musi przestać funkcjonować twierdzenie, że tylko my byliśmy ofiarami. W dużej mierze zebraliśmy pokłosie polityki władz II RP. O tym wszystkim opowiedział nam bardzo leciwy ksiądz, Polak pochodzący z kresów. 


Warto aby wiedzieli o tym ci, którzy dziś uprawiają politykę historyczną w stosunku do Ukrainy, która zmaga się dziś z obcą agresją, ci którzy przez własną głupotę, niewiedzę bądź na polecenie z Moskwy starają się wbić klin między nasze narody. 


Historię zostawmy historykom, politycy niech przestaną o niej pieprzyć. 


Więcej o zabytkach Buczacza znajdziecie tutaj: